Wczoraj, jak zapowiadałam, rozglądałam się za sukienką. Po przymierzeniu kilku sztuk i przeglądnięciu wielu na wieszakach, wyciągnęłam pewne wnioski, którymi się podzielę. Pewnie nic odkrywczego, ale jednak.
1. Wszystkie sukienki szyją obecnie na jedno kopyto, mam nieodparte wrażenie, że różnią się jedynie kolorem, względnie szerokie ramiączka i łagodny dekolt lub węższe ramiączka i dekolt w serek, na zakładkę.
2. Osoba ma w sukienkach delikatnie rozszerzających się ku dołowi wygląda koszmarnie, łamane przez głupio/idiotycznie. Nie przymierzając, jakbym nałożyła namiot wojskowy. Dziwny odgłos wydałam z siebie w przymierzalni, jak się w tym cudzie zobaczyłam. A sukienka była cudna, nie zaprzeczę. Ale nawet pasek mi nie pomógł.
3. Osoba ma nie może nosić sukienek przylegających w biodrach. Bo albo tyłek mi się nie mieści, albo góra zwisa, jak się mieści tyłek. 2 w 1 się nie da.
4. Sukienki w całości przylegające są również złe, bo jak wyżej.
5. Sukienki oferowane w sklepach są zwykle krótkie. Taką długość to ja mogłam nosić 15 lat i 10 kilo temu. Teraz już zdecydowanie nie wypada.
6 . W sukienkach zwiewnych wyglądam nieco topornie, nie wiedzieć czemu. Lepiej mi w nieco sztywniej wyglądających materiałach.
7. Osoba ma w sukienkach mocno wzorzystych wygląda mocno nienaturalnie. Nawet w kierunku dziwnie i głupio.
8. W modnych obecnie bombkach tyłek mój wygląda jak u słonia - ze 3 razy większy niż obecnie.
Tak więc postanowione - skorzystam wyłącznie z zasobów własnej szafy i nie będę kombinować. Wolę wystąpić po raz drugi czy trzeci w sukience, w której się dobrze czuję i dobrze wyglądam, niż robić z siebie pajaca lub coś w stylu z tyłu liceum, z przodu muzeum. Tylko muszę sobie jakieś ładne cienie do zielonej kiecki uzupełnić. Kryjące zmarszczki i wyszczuplające :P