piątek, 6 września 2013

no więc...

Niniejszym ogłaszam ten tydzień tygodniem ludzi bezmyślnych, zakręconych i świrów. Ze szczególnym uwzględnieniem poniedziałku. W każdej godzinie tamtego (na szczęście zakończonego!!!!) dnia ktoś usilnie starał się dostarczyć mi dowody na istnienie bezmózgowia, braku wyobraźni lub bycia bałwanem - nad wyraz skutecznie.
Tydzień skażony sobotnim weselem, niedzielnymi poprawinami i małym rodzinnym przyjęciem we wtorek. I nie idzie tu o jakieś strasznie późne godziny powrotu, ale sam fakt "imprezowania" i nadszarpniętych wieczorów.
Tydzień nienormalny, na całe jego szczęście - chylący się ku końcowi.
Tydzień przepełniony niegasnącym odczuciem "cholera, żeby mi się chciało, tak jak mi się nie chce".
Dzień dzisiejszy, piątek, postanowił jednak być nie gorszy od poniedziałku i również zaserwował mi wątpliwe atrakcje. Ech..... Szczęście w nieszczęściu jest takie, że sobotę spędzę sama u mamy i mam wrażenie, że nadgonię z robótką na drutach oraz książką. Będzie błogi spokój... pomijając fakt, że mama jest chora. Jednakowoż nie jest dzieckiem i nie będzie marudzić ;) Taki pacjent jest znośny.
Idę sobie, zanim coś jeszcze "wyskoczy" niczym królik z kapelusza. Mówię Wam - tydzień masakryczny. Mam nadzieję, że weekend się odetnie od pozostałych kolegów z tygodnia.