piątek, 18 lipca 2014

prawo do dokonania wyboru?

Wiem, miało być o urlopie. Stworzę posta w weekend, obiecuję. Muszę się troszkę do niego przyłożyć (zdjęcia, opis, itp. - odpowiednio dobrać). Teraz będzie o czymś innym. Niewakacyjnym.

Trochę mnie w kraju nie było. Odłączyłam się od sieci, wiadomości, całego szumu. Docierały do mnie skrawki. A ostatnio jak wiadomo było głośno o wielu rzeczach. Ja się chciałam aktualnie skupić na aborcji, eutanazji. Na możliwości lub niemożliwości podjęcia pewnych decyzji. Za kogoś, za siebie, w sprawie...
Wiadomo, zwolenników i przeciwników jest wielu. Każdy ma jakieś silne argumenty po swojej stronie. A mnie boli jedno - niezależnie od tego, jakie JA mam poglądu, jestem zmuszana do postępowania wg CUDZYCH postanowień. A ja chciałabym mieć wybór. Móc zdecydować w chwili nieszczęścia, co robić dalej.
Aborcja. Jestem osobą wierzącą. Może nie zagorzale, nie fanatycznie, nawet nie jakoś silnie, ale jednak. Odniosę się do wiadomej sytuacji, kiedy dr Chazan odmówił kobiecie wykonania zabiegu aborcji. O tym, czy miał do tego moralne prawo, nie teraz. Chociaż osobiście uważam, że mógł nie chcieć wykonać zabiegu, jednak w takim wypadku powinien odesłać ją do innych lekarzy. Ale to w innym poście. Temat za szeroki. Wracając do tej sytuacji. Zastanawiam się, czy będąc na miejscu tej kobiety dokonałabym zabiegu. Uczciwie mówię, że nie wiem. Wiem jednak, że zależałoby mi, aby mieć możliwość wyboru. Żeby móc samodzielnie podjąć decyzję i ponieść jej skutki. Moja decyzja, mój wybór, moje uczynki, moja odpowiedzialność. Podobne zdanie mam w przypadku do eutanazji. Chciałabym, aby mój wybór był uszanowany. Otwarcie mówię mężowi, że gdyby coś mi się stało, chcę, aby moje narządy poszły do przeszczepu. Również świadomie twierdzę, że nie chciałabym być sztucznie podtrzymywana przy życiu. Nie chciałabym, aby ktoś się ze mną "męczył", nie chciałabym wegetować. Oglądałam kiedyś taki dokument o brytyjskich szpitalach i rodzących się tam wcześniakach. Mają ustaloną granicę powyżej której ratują takie dzieci - podejmują próbę. Bo śmiertelność jest niezwykle wysoka. I lekarza oraz pielęgniarki rozważali, co oni by zrobili na miejscu takich rodziców. Bo są tacy, którzy nie podejmują leczenia "za wszelką" cenę, tylko pozwalają dzieciom odejść. Aby nie cierpiały. Często bowiem zdarza się, że dziecko się leczy, a ono mimo to, po tygodniu, dwóch, trzech, intensywnych i agresywnych metod leczenia, umiera. Cierpienie dziecka i tych rodziców jest przedłużane, może czasami niepotrzebnie? Ale oni mają wybór - mogę podjąć swoją własną decyzję. Tam im się na to pozwala. U nas z tym bywa różnie. Mam w rodzinie, dalszej, dziewczynę, która dokonała aborcji. Wiem, że była to dla niej cholernie trudna decyzja, którą okupiła cierpieniem i żałobą. Powodem były bardzo duże wady płodu, który się niemal nie rozwijał. Istniało bardzo duże ryzyko, że dziecko nie dożyje końca ciąży, zagrozi jej życiu, a jeśli jakoś dotrwa do końca ciąży, to nie przeżyje porodu. Nie rozwijało się serce, układ krwionośny i miało poważne wady układu nerwowego (doszło do mnie, że nie rozwijał się prawidłowo mózg). Ona podjęła swoją decyzję, za którą poniosła odpowiedzialność. Nikt jednak nie - jakby to ująć - nie narzucał jej niczego. Wyjaśniono jest, jak realnie wygląda sytuacja, nikt nie nakłaniał jej do żadnej opcji. Decyzja należała do niej, do jej rodziny. Została uszanowana. U nas nie uszanowano wyboru tej kobiety, o której rozpisywały się media. Na prawdę rozumiem, że duży odsetek naszego społeczeństwa jest wierzący i wiara nie pozwala im podejmowania decyzji, które są grzechem. Jednak domagam się tolerancji z ich strony. Każdy wierzący wie, że człowiek ma "wolną wolę". Ma możliwość wybrania, między dobrem, a złem. Katolik dokonując wyboru będzie odpierał pokusę, wybierał dobro. Ale wolna wola dopuszcza możliwość "złego wyboru" - złego według zasad wiary. Wybranie "zła" jest możliwe. Pamiętajmy jednak, że jest to "zły" wybór patrząc przez pryzmat wiary. Niech wierzący pozwolą nie-wierzącym na działania zgodne z własnym sumieniem. Żyjemy w państwie demokratycznym, a wg definicji tego słowa, państwie, które pozwala wybrać. A ja się czasami czuję, że moja możliwość dokonania wyboru jest tylko pozorna... Bo jak przyjdzie co do czego, to narzuca się mi "jedyną słuszną opcję". I że w takich realiach, jakie obecnie mamy, to nie lekarz, nie państwo, ale ksiądz na ambonie będzie mnie sztucznie podtrzymywał przy życiu w hipotetycznej sytuacji kryzysowej, mimo mojego głośnego i wyraźnego sprzeciwu.

wtorek, 15 lipca 2014

wróciłam i zapowiadam posta

Cześć i czołem, kluski z rosołem
Tjaaa...
No po prostu wróciłam, dochodzę do siebie i próbuję poczuć pociąg do obowiązków w pracy. Postaram się w tym tygodniu sklecić posta upstrzonego zdjęciami, zawierającego relację z odbytego urlopu. Na razie idę powalczyć z leniwcem, który się we mnie obudził, panoszy się i nie chce dopuścić do głosu pracowitej pszczółki. Pa!