czwartek, 30 października 2014

czego się boi tygrys?

Tak mi się ostatnio jakoś przypomniało, dlaczego nie przepadam za "wsiom", a wolę miasto.
Z jednego małego powodu. Powód ten ma 8 nóżek i jest przepaskudny. A zwie się pająk.

Witam wszystkich... Nazywam się Tygrys, mam 21 lat (NO CO?! Mam tyle!) i boję się pająków. Od urodzenia chyba, a przynajmniej odkąd pamiętam, czyli mniej więcej od czwartego roku życia.

Jakby ktoś organizował spotkania Anonimowych Arachnofobików, to chyba tak by wypadało zacząć, prawda?

Pająki to ponoć pożyteczne stworzenia, są mniejsze ode mnie (mając 172 cm to w sumie sporo rzeczy jest mniejszych ode mnie), zabijają muchy i komary, są niegroźne, i w ogóle, i w szczególe. Ale cóż poradzę, że wywołują we mnie reakcje skrajne...

Wiecie, jak spaceruje po lesie osoba, która się boi pająków? Ano tak. Najpierw wybiera odpowiedni las - nie za gęsty, żeby pająki nie miały za dużo możliwości rozciągnięcia sieci między drzewami, bez krzaków i duuużych gęstych chaszczy. Następnie na obrzeżu lasu szuka kija. Będąc wyposażona w kij wchodzi nieśmiało między drzewa i zaczyna kręcić kijem koła przed sobą. Po co? Po to by ściągnąć kijem ewentualne pajęczyny i ich mieszkańców. To dość ryzykowne zajęcie, gdyż jeśli się tak stanie, że na kiju znajdzie się ściągnięty pająk, kij zwykle zostaje odrzucony z wrzaskiem na odległość kilku metrów. Jest pewne, że w ten sposób wiele zwierząt uciekło z lasu razem z tym pająkiem. Osoba należąca do AA staje w tedy na środku lasu, bezbronna (kij jest daleko) i mówi "Pierd... dalej nie idę! i czeka na nowego kija. Oczywiście, ktoś inny go musi znaleźć i przynieść...

Jak zabija pająka osoba z grona AA? Odpowiedź jest krótka. Wcale albo przypadkiem. Najlepiej oczywiście wcale. Osoba z grona AA po prostu robi wrzask, że niech się F16 z poziomem hałasu schowa, potem spieprza szybciej niż niejaki Usain Bolt i grzecznie prosi o pomoc "WEŹ MI TO STAMTĄD WYEKSMITUJ!!!!! NA ŚMIERĆ! ŻEBY NIE WRÓCIŁO!!!". Tu jedna mała uwaga. Wciąganie odkurzaczem nie wchodzi w grę, bo po wyjęciu rury istnieje ryzyko, że istota zła wróci do naszego świata przez pozostały po rurze otwór. Nie. Ma nastąpić eksmisja na bruk (chodnik pod blokiem, 3 piętra niżej jest akceptowalny) lub pełna eksterminacja. Zabicie przypadkiem nastąpiło raz, jak AA zabił małe stworzenie na łóżku, uznając je za muchę (nie miał AA okularów na nosie i był zaspany). Taki przypadek miał miejsce raz w życiu.

Czy w przypadku AA wchodzi w grę przegonienie pająka miotłą? Nie. Jeśli pająk dotknie jednego końca miotły, miotła zwykle niechcący (jak inaczej?) wypada z ręki AA, na odległość uzależnioną od miejsca w pomieszczeniu (na koniec pokoju). Zwykle, zanim miotła wyląduje na ziemi, AA jest już w tym czasie daleko, a po okolicy niesie się echo...echo... echo.....cho...o....

Czy AA łapie pająki do słoika, zakrywa wieczko i wypuszcza je na dworze? Nie. AA spróbował tego raz. Nakrył pająka słoikiem, wsunął kartkę, podniósł i odwrócił słoik.... I wtedy TO nastąpiło... Pająk opadł na dno słoika i znalazł się w niebezpiecznie bliskiej odległości od palców AA (NO I CO Z TEGO, ŻE MIĘDZY PAJĄKIEM A PALCAMI BYŁ SŁOIK?!?! To jeszcze nic nie znaczy!). Słoik został na tyle gwałtownie odstawiony, że cudem się nie zbił. Yyyy... Znaczy to pająk o mało co nie wybił dna...

Czy AA bywa w piwnicy? Nie.

A teraz element humorystyczny (do tej pory było poważnie):
http://demotywatory.pl/4406464/Krotki-poradnik--Jak-rozroznic-pajaki

Apel: proszę nie tłumaczyć mi, że pająki są małe, niegroźne i pożyteczne. Jest to jedyne stworzenie, którego się boję, więc chyba nie jest tak źle ze mną? Żadne żuki, ćmy, robaki, węże, myszy, tylko i wyłącznie pająki. Trudno... radziłam sobie jakoś (z naciskiem na jakoś) przez te 21 lat mojego życia, to teraz też jakoś przeżyję. Najlepiej z daleka od tych-tych tam... pająków.... brrrrrr

środa, 29 października 2014

lato, lato, i po lecie....

Tak generalnie, to ja się od kilku dni zastanawiam, komu, kurde mol, to lato przeszkadzało???
Ostatnio na pytanie retoryczne rzucone w przestrzeń "Długo to jeszcze będzie tak zimno?!" padła rzeczowa odpowiedź "Do kwietnia".
Ja rozumiem, że należy dać zarobić producentom butów typu kozak i trep, ale bez przesady... Owszem, w kozakach moich koloru karmelowego wyglądam zajebiaszczo (szczególnie w połączeniu z legginsami lub kiecką), jednakowoż w szpilkach też niczego sobie i nie miałabym nic przeciwko temu, aby pozostać przy szpilkach, cienkich bluzkach i lekkich kurteczkach. Wcale to a wcale nie tęskniłam za puchowym płaszczem! A ostatnie dni sprawiły, że się jakoś od nowa w tym roku do siebie zbliżamy i bliżej poznajemy (nie, jeszcze z nim nie rozmawiam, jak Frytka z walizką, ale dobrze nam idzie).
Tak więc wracając do tematu (kurde... ktoś mi kawę wypił????), zima jest jako tako, ale jesień nie jest jednak moją ulubioną porą roku. Okej, okej, dzisiaj świeci słońce, dobra, niech będzie... Ale ten szron na trawie, to budzenie odgłosami skrobania szyb (hłe, hłe, hłe.... ja mam garaż!), ten przenikliwy wiaterek... to nie są jakieś moje ulubione rzeczy... Wolę napierdzielające z rana ptaszki (PTASZKI! wróbelki i kumple! proszę mnie tu kosmatych skojarzeń nie mieć), ciepłe promienie słońca na twarzy, przyzwoite temperatury (tak około 25-30 stopni - POWYŻEJ zera).
Od tego zimna to mi dłonie wysychają i robią się szorstkie...Poza tym w kilku warstwach ubrania nie wyglądam nadto atrakcyjnie, raczej grubo i puchato. A ta wersja nie ma zbyt dużo wspólnego z byciem seksownym obiektem westchnień płci przeciwnej ;)
Nawet ta fajniejsza wersja zmiany czasu na niewiele pomaga, bo fajnie było w pierwszym dniu, jak się wyspałam. Teraz organizm się przyzwyczaja i już nie jest tak fajnie. Poza tym wychodzę z pracy, a na zewnątrz zaczyna zapadać zmrok! Sie mi to nie podoba!
Tak więc do brzegu.... Apeluję o przedłużenie lata, maksymalne skrócenie jesieni (tydzień wystarczy, w porywach do dwóch - ukłon w kierunku wariatów, którzy się jesienią zachwycają), zima ma być tylko i wyłącznie biała i trwać miesiąc. Potem śnieg ma zniknąć (nie żadne tam roztopy, ciapki, błoto pośniegowe i inne - po prostu znika), a w jego miejsce przychodzi wiosna.
Tako proponuję ja, zwierzę zdecydowanie ciepłolubne i uzależnione od słońca. Niespełnienie moich grzecznych próśb może skutkować emigracją mojej szacownej osoby do krajów oferujących bardziej sprzyjające warunki (polecę z bocianami), co byłoby ogromną stratą dla tego kraju i mojego regionu.

Z poważaniem,
Tygrys

p.s. co za bezczelny typ wychlał moją kawę?!?!?!?!

poniedziałek, 27 października 2014

jaka ze mnie fatalna matka...

Dzieci moje, ze szczególnym uwzględnieniem młodszego, przećwiczyły mnie w kwestii chorób dość konkretnie. Zaliczałam szpital, wyspecjalizowałam się w rozpoznawaniu kaszlu, przyczyn gorączek, sposobach ich zbijania, jak były oporne, odróżniam już wysypkę trzydniówkową od rumienia zakaźnego i od szkarlatyny, z ospą jestem za pan brat, zapalenia oskrzeli to dla mnie pikuś. Wyposażona jestem w syropki, wapienka, inhalator - słowem - przygotowana na każdą ewentualność. Jak pani doktor mówi, że dzisiaj taki syrop, ja podaję, jakie mam zamienniki i proponuję ich wykorzystanie (żeby nowych nie kupować). I do tej pory się nie myliłam (noo dobra, raz się machnęłam, ale każdy może).
Aż do zeszłego tygodnia.... ta passa trwała...
Dziecię starsze dostało kaszelku, taki tam mokry, tylko z rana... Piątek był, więc zapodałam pół aspiryny i przetrzymałam w domu przez weekend. Przeszło. W poniedziałek kaszelek był rano i parę razy wieczorem. We wtorek kaszelek był rano, wieczorem i ponoć w ciągu dnia też był (przynajmniej tak dziecię twierdziło...). Z uwagi na stan podgorączkowy, który nagle się objawił (od 37,4  jeszcze nikt nie umarł, nie przesadzajmy...) matkę coś tknęło i zostawiła dziecię w domu i poleciała rejestrować do przemiłej pani doktor. Dziecię pani niemal 2 lata nie widziało... Przemiła pani doktor słuchała, badała, oddychać kazała... długo to trwało... Dziecię wyoglądała i wyszło... że matka dziecko z zapaleniem płuc i oskrzeli przez ostatnie dni wypychała do szkoły. I tym sposobem, dziecię dostało antybiotyki (pierwsze od 2 lat), matka zwolnienie na dziecię owe i wyrzutów sumienia troszkę też dostała... I z tego powodu dziecię dostało na obiad pierożki, i naleśniczki dostało, i lekcje z mamusią odrabiało, i w gry też pograło... Na szczęście wyrzuty sumienia już minęły ;) z dzieckiem obecnie realizuje się tatuś :D