czwartek, 5 lipca 2012

bez tytułu

Mało mi upałów u siebie, postanowiłam więc sprawdzić, jak jest w innych miastach. Szczególnie, jakie warunki atmosferyczne panują w stolycy. A co. Na słowo nikomu nie wierzę, niczym niewierny Tomasz - muszę sama spróbować. Przekonać się na własnej skórze. Przez cały piątek się będę przekonywać. Na sobotę zaplanowałam krótki wyskok nad wodę - jakąkolwiek, byle mokrą, a wieczorem - babski wieczór. W niedzielę będę dochodzić do siebie po piątku i sobocie oraz zamierzam zjeść obiad u mamusi. A w poniedziałek ponownie do pracy.... Ciekawe, ile z tych planów się uda? Ile ulegnie nagłej "modyfikacji"? Zmykam więc, jak wrócę, to będę. Nie wcześniej, nie później.

środa, 4 lipca 2012

na próbę

Dostała mi się niejako w spadku świnka morska. Wpadła do nas na okres wakacyjny, z prośbą o opiekę i żeby nie padła :P No więc opiekuję się tym stworzeniem, jak tylko potrafię. Chyba nie jest źle, bo 2 tygodnie minęło i zwierzę a) żyje, b) nie zwiewa na mój widok, c) coraz śmielej biega po kuchni, a nawet poza nią, d) reaguje pozytywnie na mój widok! Żartuję, że jej nie oddam, bo fajna jest. Jednak jej fajność nie zmienia jednego podstawowego faktu - zwierzę to obowiązek. Codziennie rano muszę jej wymienić część trocin, tą wucetową część, karmić, myć pojemniczek na wodę, jak wracam z pracy biegam po łące i zrywam koniczynę, mleczyki i takie tam trawki. Biega toto po kuchni, więc butelki z wodą i pojemnik musiały powędrować wyżej, bo toto je podgryzało (bałam się, że się zatruje). No i lekki zapach - nie jest bardzo uciążliwy, po prostu jest. Zapach trocin, czy jak to co jej tam kupiłam się nazywa. Na szczęście nie śmierdzi :) Powinnam ją oddać na koniec tygodnia. I nie wiem.... To jest świnka mojej córki, która z uwagi na protest tatusia, mieszka u babci (świnka, nie córka:). Pytanie, czy babcia się zgodzi ją zostawić, bo w końcu też się już przywiązała. Zobaczymy. Jednak na pewno muszę się dobrze zastanowić, czy chcę się podjąć obowiązku. Bo mąż nie tknie na pewno - on jest raczej przeciwny.

A na horyzoncie coś się kroi. I słychać delikatne mruczenie. Na razie jeszcze dalekie, jednak powoli, powoli coraz wyraźniejsze. Ciekawe, czy tam razem burzy się uda?

zasady są po to by je łamać

A ja, typ niepokorny bardzo lubię nie-przestrzegać zasad - tak od czasu do czasu :) Z uwagi na wczorajsze tropiki i fatalne samopoczucie (aż mi się słabo robiło popołudniu), uznałam za stosowne ubrać się mniej stosownie. Więc dzisiaj mam na sobie szorty, takie do połowy uda, a dla równowagi elegancką bluzeczkę. I zabudowane klapki :P ale jednak klapki. I jest mi dobrze.....A dresscode - ten niech się idzie paść :P Jak jest 40 stopni, albo 1736 jak twierdzi pewna Frau, to mam gdzieś spodnie w kant lub spódnicę, która się klei do mnie przez cały czas. I o tak. A jeśli dzisiaj nie pojawi się jakaś konkretna, długa, bardzo intensywna burza, to zacznę chyba taniec deszczu wykonywać. Choćbym to miała robić nago i na balkonie! :P desperacja przeze mnie przemawia :P Chociaż na balkonie, to może nie bardzo - pójdę na pola i łąki za blokiem, tam mnie może mniej oczu zobaczy. Byle tylko popadało!

wtorek, 3 lipca 2012

do kitu

Jestem do kitu :( Dzisiaj mam dzień pt. "marudzić mi się chce". Po prostu czuję się do d........no wiecie do czego :( Jest gorąco - bardziej niż wczoraj. Lubię ciepło, jednakowoż sympatia ta też ma swoje granice. Wypadają w okolicach 28 stopni, te granice. Poza tym coś mi szkodzi w pracy. Nie wiem, ale podejrzewamy, że w budynku może być jakaś wilgoć, której na co dzień nie czujemy, może jakiś grzyb gdzieś "wylatuje" z kratek wentylacyjnych, czy z klimy (chociaż nie używamy prawie wcale! wyłącznie minimalnie i nie ziębimy pokoju), bo zbyt często chorujemy na rzeczy związane z gardłem, kaszlem gruźlicznym, itp. W niedzielę byłam już niemal w pełni zdrowa i rześka. Ot tam, ze 2-3 razy korzystałam z chusteczki. W poniedziałek w pracy cofnęłam się do stanu zasmarkania z piątku, połączonego z męczącym kaszlem. I mam tego serdecznie dość. 37 st., katar, kaszel, pot na - za przeproszeniem - tyłku przy wychyleniu nosa poza mury. Do tego jeszcze złamał mi się obcas w bucie!!!!! Pocieszam się, że: kupiłam sobie wczoraj fajną spódnicę na wyprzedaży, spodenki szorty, które wyglądają fajnie i mężowi się podobają, i mam fajną fryzurę, która też się mężowi podoba. A buty szewc naprawi. Ale to i tak przegrywa wszystko z dzisiejszym samopoczuciem "wszystko jest do kitu, a ja najbardziej". Ludzie mają w życiu poważne problemy, stają w obliczu zdarzeń, i nic nie mogą zrobić. Wiem o tym, staram się pamiętać, że na prawdę wiele osób ma NA PRAWDĘ ciężko. Jednak jak przychodzi taki dzień jak dzisiaj, mam ochotę siąść i niemal wyć ze złości i bezsilności. Ile razy można łapać zapalenie krtani? W środku lata? Ile można tolerować wieczorne duszności wywołane alergią, pogodą, która pogarsza astmę. Dlaczego nie mogę iść na spacer marszowym tempem, bo mnie dusi kaszel jak jest gorąco? Dlaczego nie daję rady biegać czy uprawiać bardziej wysiłkowych sportów? Dlaczego wygłupy z dzieckiem kończą się zażywaniem inhalatora, bo śmiech szkodzi i zaczyna mnie zaduszać. Musiałam sobie to z siebie wywalić, bo tak. Bo jest mi dzisiaj źle. Mimo, że są to na pozór błahe sprawy.

poniedziałek, 2 lipca 2012

upalnie?

A gdzież tam! Wcale nie jest gorąco. Takie tam 37 st. w cieniu (godziny mocno popołudniowe) to przecież pryszcz. A jak się jeszcze przy tym ma katar po pas, to już w ogóle czysta błoga przyjemność. Nieprawdaż? Synuś mój przytargał z tego przedszkola istną broń biologiczną, bowiem ten sakramencki katar aktualnie przeszedł na tatusia, który łapie cokolwiek tylko od wielkiego dzwonu. A katarek złapał. I to jaki!!! Nic to, cieszmy się tym pięknym słonecznym dniem, na szczęście nie upalnym, rozkoszujmy się słońcem na twarzy i ramionach. Mrrrrr.... że sobie pozwolę pomruczeć....

A co do meczu - obstawiałam 2:1 dla Hiszpanów. Nie sądziłam, że zrobią taki pogrom...