czwartek, 21 marca 2013

był tygrys - ni ma tygrysa

Zaszyłam się, znikłam, przestałam istnieć chwilowo i ta chwila jeszcze chwilę potrwa. Albowiem złapałam wielgachne zlecenie i się spełniam w roli kierownika projektu oraz baby-sitter, albo raczej - translator-sitter :)

Siedzę więc nie u siebie, żeruję na cudzym necie, dłubie coś na moim złomowatym laptopie - emerycie (liczę, że po tym zleceniu zasłużę na nowy, choćby ze względu na fakt, że się klient z tego demona prędkości naigrywał). A dzisiaj wybieram się do przyhotelowej mini strefy wellness (jak dojdę oraz jeśli mnie wpuszczą, bowiem wypluwam z siebie coś, co mi się w drogach oddechowych zadomowiło, co pierwotnie było u syna przez 4 dni i w tajemniczych okolicznościach wyszło sobie precz jak ręką odjął - do mnie chyba, a dzisiaj do męża). Może sauna parowa mnie wygrzeje, a jacuzzi wyluzuje. W domu nie mam pojęcia co się dzieje. Kompletnie. Mąż przejął rolę ojca i kura domowego i daje sobie radę. Serio. A nawet jeśli z czymś sobie nie daje, to ja o tym nie wiem i dobrze mi z tym. Obiadki daje Pani Matka, więc nikt nie chodzi głodny. A ja wpadam co dwa dni chyba, żeby się przespać :) O i tak jest już od soboty. Wariatkowo skończy się w piątek, ten Wielki. A potem się okaże.

Dzisiaj znowu ma sypać - od 18-tej do jutra popołudniu - ciekawe, czy uda mi się wrócić na weekend do domu?