czwartek, 6 września 2012

uderz w stół...

...a nożyce się odezwą. O co chodzi? O burzę wokół matek. Wpadła mi dzisiaj w ręce wypowiedź dotycząca pewnego felietonu. O co chodzi? - myślę. I co robię? Szukam. Szukam, z czego i dlaczego taka dyskusja się wywiązała. Rzecz dotyczy pewnej grupy matek, którą pan filozof nazwał "wózkowymi". Wyraził on swoje zdanie, co w naszym kraju nie jest mile widziane, a że jego zdanie jest na dodatek mocno kontrowersyjne, więc wywołało burzę, nalot i jazdę komentatorów, sprawiedliwych wśród narodów. Nożyce się odezwały. Z tego co widzę, co czytam, to wychodzi mi, że pan filozof nie zgadza się z pewnymi postawami życiowymi.  I jakoś tak się składa, że ja je również gdzieś w codziennym życiu dostrzegam. I również nie do końca mi się one podobają. Już pisałam raz o wykorzystywaniu zwolnień lekarskich na całą ciążę, wtedy, kiedy są one zbędne. Pan filozof pisze o matkach, które zasłaniając się dzieckiem, wykorzystują do bólu możliwe przywileje, sięgając po więcej i więcej. Hmm, czy powinnam się z tą opinią zgodzić? Nie wiem, nie znam takich przypadków za bardzo. Pan filozof zarzuca tym wózkowym brak chęci rozwijania się. Hmmm, też nie wiem co mogę odpowiedzieć. Wiem tylko, że za czasów urlopu macierzyńskiego starałam się jak ognia unikać placu zabaw. Owszem, bywały dni, kiedy potrzebowałam odmóżdżenia i gadki o niczym (czyt. jedzeniu, kupkach i ciuchach). Jednak na co dzień szukałam sobie celu. Dzisiaj idę tam i tam, w takim czy innym celu. Muszę zrobić zakupy, ale zamiast stać i tym biadolić, jak ciężkie mam życie - idę i robię, nie siedzę w miejscu. Czytając ten felieton i dyskusję nie zauważyłam, żeby pan odmawiał matkom czegokolwiek, żeby zarzucał im lenistwo. Nie, on zwrócił uwagę na pewne problemy. Np. plotkujące mamusie, nie widzące, że dzieci niszczą w tym czasie park, czyjąś (publiczną) własność piorąc się na wzajem. Jakoś ciężko mi się z tym nie zgodzić. Sama byłam świadkiem, jak jedno dziecko, zupełnie niechcący, nadepnęło mojemu na ręce. Grzecznie, jak to do dziecka, poprosiłam "kochanie, uważaj proszę, bo go podeptałaś". Dodam, że stałam przy nim. A mamusia do mnie z pyskiem (stała dalej, popychała drugi wózeczek i pisała sms od jakiś 15 minut - nie słyszała nawet jak ją córka kilkakrotnie wołała), jak ja śmiem czepiać się jej córki i się na nią drzeć! Żebym własnego nosa i dziecka pilnowała, a nie darła się na jej córkę. Hmmmm, święta krowa czy jak? Drażnią mnie dzieci biegające jak dzikie bestie po sklepie, zrzucające ciuchy z wieszaków, włażące na meble w sklepach meblowych, z butami najczęściej, robiące raban w parku typu rozwalanie zagrabionych liści czy trawy. Dlaczego mnie drażnią? Bo to przejaw braku szacunku do innych ludzi i ich pracy. Ale to nie jest wina dzieci, tylko rodziców. Osobiście swoim dzieciom tłumaczę, że pewnych rzeczy nie wolno, nie wypada, nie powinno się, bo... Dzieci to nie są "święte krowy", tak samo jak ich mamuśki. Rolą matki, która się tym dzieckiem opiekuje jest jego wychowanie i wyedukowanie, nie jest ich zadaniem hodować dzieci na potęgę, ale wychować na ludzi i członków społeczeństwa. Koloryt jest potrzebny, ale nie przesadzajmy z nim. I nie wiem, może jestem z kosmosu, jednak potrafię zrozumieć, że komuś może zawadzać obecność hałaśliwych, śliniących się maluszków w restauracjach, gdzie inni przychodzą zjeść w spokoju elegancką kolację i porozmawiać. Wydaje mi się, że to kwestia wychowania, kultury, charakteru i tolerancji wobec innych. Ja toleruję, że ktoś nie chce i nie lubi dzieci, jednak oczekuję w zamian, że inni będą tolerować mnie i moje poglądy, i moje dzieci. Staram się w wychowanie ich włożyć maksymalnie dużo rozsądku, przekazać im maksymalnie dużo wartości, zaszczepić w nich dobre wychowanie, tolerancję, itp. Staram się, a co mi z tego wyjdzie.... Zobaczymy... Wczoraj mało mnie krew nie zalała, jak nie mogłam ich opanować w sklepie meblowym :) Mam jednak nieodparte wrażenie, że gro komentujących i burzących się należy do opisywanej i krytykowanej przez pana filozofa grupy mamusiek :) Oczywiście - tematu nie wyczerpałam, bo można by o tym pisać i pisać, temat na kilka postów.

środa, 5 września 2012

uwzięli się czy co?

Normalnie wściekli się dzisiaj chyba. Wszystkich naokoło wzięło na niemiecki, w ilościach najlepiej sporawych w stosunku do zapodanego terminu, czyli najlepiej od razu, od ręki, za 5 minut. Jakoś nie zauważyłam, żeby się jakiś dziki tłum rzucał na umowę na dostawę oprogramowania dla przemysłu, która w załączniku miała specyfikację techniczną. No normalnie nie mogłam się odgonić od tego naporu chętnych, którzy by to wzięli, a wszyscy byli chętni zrobić to w 2 godziny ;P. Ech... ile ja się dzisiaj naedukowałam naszych klientów :) Medal za wytrwałość, cierpliwość i zachowanie względnie jasnego i sprawnego umysłu (póki co - do tworek mnie jeszcze nie wiozą). No i ostatnimi czasy robi się ze mnie specjalistka od dokumentacji techniczno - ruchowych od sprzętów mega skomplikowanych nie-codziennego użytku. Możecie mi też mówić specjalista od dtp. Wczoraj słuchałam wykładu i dyskusji, jaki wpływ ma lub powinno mieć państwo na proces prywatyzacji - oczywiście po angielsku, potem było o rynku nieruchomości, w naszym kraju i innych. Przyznam, że treść pozostała dla mnie nieznana, bo skupiłam się na tłumaczeniu i porównywaniu obu wersji. Efekt był taki, że jak jeden z prelegentów "rzucił" dowcip, to byłam jedyna niezorientowana. Ale skoro wszyscy się uśmiechali, to poszłam za tłumem.
Zaś w poniedziałek odprowadziłam me dziecię do szkoły i się wzruszałam przez godzinę. Potem mi przeszło, bo zasuwałam z nią po mieście, szalejąc na zakupach, udanych dodam. I tak to było. Za dwa tygodnie będę mogłam błysnąć różnymi skomplikowanymi pojęciami w języku angielskim :) Pozdrawiam!

poniedziałek, 3 września 2012

tadam!

Rok szkolny uważam za oficjalnie rozpoczęty. Zdaje mi się, że mamusia była bardziej przejęta od córki :)  Reszta później, teraz idziemy w miasto!