Zapomniałam napisać, że zgłosiłam się na ochotnika, celem ułożenia i wlezienia na wieżę ze skrzynek. Chciałam się zmierzyć z moim uczuciem niesmaku i dyskomfortu, jakie pojawiają się, gdy np. jadę wyciągiem krzesełkowym (małe krzesełko - duża przestrzeń dokoła + wysokość = coś mi tu nie pasuje). Nie żebym miała lęk wysokości, ale... coś jest nie tak. No więc idę, mówię sobie, dasz babo radę, bo jakby inaczej? Ułożyłam 13, kładąc 14-tą zachwiałam się, to co miałam w ręce puściłam => koledze na głowę (kolega ma cholerny refleks, bo złapał w locie, zanim go rąbnęło) i dalej już nie chciałam. Poddałam się. Włażenie na takie coś wiąże się ze strasznie głupim uczuciem i wrażeniem, że moja wieża stała krzywo, niczym w Pizzie. Ale ponoć nie miałam racji. I oczywiście wrażenie, również mylne, że znajdowałam się stanowczo dalej od ziemi, niż w rzeczywistości.
Dzień 3.
Jak już wspomniałam, dzień nr 3 wiązał się i był po brzegi wypełniony odgłosami typu "yyy", "ooooho" i "aaaaa". Świadczyły one o pewnym dyskomforcie związanych z chodzeniem, głównie w dół, np. po schodach. Mile widziane były w tym dniu wysokie fotele z poręczami, wysokie muszle klozetowe, najlepiej z poręczami (takie dla niepełnosprawnych, najlepiej na podeście). Nic to, cierp ciało jak żeś chciało. No i komu w drogę temu czas - pora się pożegnać i udać w kierunku domu. Tylko będąc w okolicy, w której bywa się rzadko, należało to wykorzystać. Pojechałyśmy więc do Muzeum w Kozłówce. Pierwsza myśl, pierwsze zdanie po wejściu do pierwszej komnaty "Ojaaaa, Łańcut się chowa". Byłam pod ogromnym wrażeniem i niesamowicie mi się tam podobało. Aż dziw, że nie wpadłam tam wcześniej, bo niemal obok Kozłówki przejeżdżam co najmniej raz w roku. Od dziestu lat. No ale lepiej późno niż wcale. Jedna rzecz zakłóciła mi zwiedzanie - grupa emerytów, pod którą się podpięłyśmy - szła za szybko. A na schodach na koniec wrzucili piąty bieg i już nie miałam szans usłyszeć przewodniczki - zostałam w tyle, nawet staruszek z laską mnie wyprzedził... Ale sam pałacyk - coś pięknego, przepych, ogromna ilość drobiazgów, bibelotów, eksponatów - Łańcut zmarniał w porównaniu... A szkoda.
I tak oto dobiegła końca moja wycieczka. I ja tam byłam, miód i wino piłam :)