Przeczytałam artykuł w gazecie dotyczący "wyłudzania" zwolnień przez kobiety w ciąży. I powiem szczerze - nie wiem jak się odnieść do tematu. Będąc w pierwszej ciąży pracowałam długo. Miałam termin na 15 lutego, do pracy ostatni raz poszłam 10 stycznia. Porozmawiałam wcześniej z szefem, że już się źle czuję, jest mi ciężko i pewnie przejdę na L4. Do pracy miałam daleko, zaczynała się większa zima, zwyczajnie bałam się chodzić. Wystarczy, że się potknę, poślizgnę i o nieszczęście nie trudno. Lekarz jednak za każdym razem pytał, czy nie chcę zwolnienia, czy nie chcę odpocząć. Miałam ku temu pewne wskazania, bo dziecko było źle ułożone i siedzenie w ostatnim miesiącu było dla mnie trudne - zwyczajnie cholernie niewygodne. Przypominało bardziej rozwalanie się w fotelu :) Jednak do tego momentu czułam się dobrze, miałam fajną pracę, nie czułam potrzebny, aby zmykać na zwolnienie do domu. Po co? Wolałam być między ludźmi, wolałam nie wypadać z obiegu. Ostatni miesiąc spędziłam w domu, na odpoczywaniu, wizytach lekarskich, krótkich wyjściach do sklepu i spowrotem. Szczęśliwie urodziłam zdrowe dziecko. Drugą ciążę przechodziłam w innym miejscu pracy. I ta nie była taka miła i przyjemna, jak pierwsza. Po pierwsze istniało ryzyko, że powtórzy się sytuacja sprzed roku, kiedy poroniłam. Po drugie miałam dużą cystę i jak się słyszy o ryzyku pęknięcia, że jak będzie mnie coś bolało mam iść do szpitala na usg i zadzwonić do lekarza, że jak nie zniknie, to będą ją ściągać mimo ciąży.... nie robi się jakoś lżej na sercu. Na szczęście cysta jednak znikła, nie pękła, w szpitalu nie wylądowałam, w zamian za to miałam mdłości - mdliło mnie na zapachy, mdliło mnie jak byłam głodna, mdliło mnie jak próbowałam zjeść, bo byłam głodna i mdliło mnie jeszcze bardziej, bo byłam głodna. Musiałam coś jeść co 3-4 godziny. To też nie jest proste będąc w pracy. Poza tym, po całym dniu siedzenia i pracowania, wieczorami miałam straszne bóle. Po prostu klęłam i wyłam czasami na zmianę. Tym razem na zwolnienie poszłam wcześniej. Po prostu musiałam więcej leżeć, odpoczywać, musiałam mieć komfort, że kiedy chcę - to jem, leżę, zdrzemnę się. Potem okazało się, że młody tak bardzo się pchał, że na 5 czy 6 tygodni przed terminem, lekarz powiedział mi, że mogę urodzić w każdej chwili. Że skurcze, które dokuczały mi od połowy 5-tego miesiąca mogą w każdej chwili zamienić się w poród. Oczywiście, jak na złość, ciążę donosiłam do końca. Ale po niej po urodzeniu powiedziałam, że już więcej nie chcę, nie zgadza się i odmawiam. Na zwolnienie poszłam w październiku, mając termin na połowę grudnia. Nie będę ukrywać, że tutaj wpływ na moją decyzję miała też praca. To był bardzo trudny okres w biurze, przez co moja motywacja zaczęła szurać po ziemi. Po powrocie jednak, udało mi się jakoś odsapnąć, oderwać się i wróciłam ruszając z kopyta.
Dlaczego to wszystko piszę? Bo uważam, że każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. Owszem, spotykałam się z kobietami, które idą na L4 "dla zasady". Ale w takim przypadku przyjrzałabym się warunkom pracy, czy to one nie mają wpływu na ich decyzję. Czy kobieta nie ucieka od miejsca pracy. Jeśli ucieka z lenistwa - cóż, na to nikt nic nie poradzi. Tłumaczenia, że szkodzi sobie i innym kobietom - nie trafią w tym przypadku na podatny grunt. Każda ciężarna powinna rozważyć według własnego sumienia. I żeby nie było - leniwych nie popieram, bo to zwyczajne złodziejstwo jest.