piątek, 17 maja 2013

a Ty widzisz i nie grzmisz....

Przeczytałam sobie jeden tak artykuł i ze stanu szoku wyjść nie mogę. Nie wiem, czy jeszcze się kiedyś otrząsnę. Dawkowałam sobie delikatnie, nie cały na raz - wolałam po troszkę, po akapicie -  to nie plaster, żeby zdzierać na raz. Taki nadmiar uświadomienia może bowiem zaszkodzić. Jeszcze się pod wrażeniem tegoż artykułu do Mensy zapiszę? Zawsze mnie uczono, że myślenie ma przyszłość. A tu proszę! Przyszłość w rękach głupoli! Co więcej - znam dowody, że głupol w świecie sobie potrafi całkiem nieźle poradzić. Jak to robi? Nie mam pojęcia. Jest to dla mnie zagadka i nieodgadniona tajemnica.
Sama orłem nie jestem, bo są dziedziny, w których lepiej, żebym się nie odzywała i nie rozwiewała wątpliwości. Nie muszą wiedzieć inni, że ja nie wiem. Niech im się tylko tak wydaje, pewności nabierać nie powinni. Ale - ja sobie świetnie z tego sprawę zdaję i nie odzywam się na temat, w którym do powiedzenia nie mam nic. Dla mnie - objaw zdrowego rozsądku i przejaw inteligencji. Np. wyjątkowo goopia jestem z historii i geografii. Kiedyś zastanawiałam się, jakim cudem potrafiłam "zdać" wszystkie góry, rzeki, jeziora, itp. Wiem jak! Dzięki pamięci wzrokowej - kojarzyłam na mapie, gdzie co leży i odpowiadałam jak z nut. Jakby mnie ktoś zapytał bez mapy - ni huhu! Z historią jest jeszcze gorzej - jak się nauczyłam raz porządnie na sprawdzian, to 3 dni później, nie pamiętałam nawet z czego pisałam.... To są dziedziny, tak zwane - "nie moje". Ale jak zapytasz mnie o lektury - pamiętam, zapytasz o matmę - pamiętam. Wiadomo - wzorów na pamięć nie znam - znam zasady i łatwo byłoby mi wszystko sobie przypomnieć. Nie tak dawno pomagałam chłopakowi w egzaminie na studiach - musiałam mu wyłożyć całki i pochodne. Zdał.
Co więcej - wykazuję się "myśleniem". Jak czegoś nie wiem - szukam, sprawdzam, wiem jak i gdzie. Wiem, co to słownik, encyklopedia. Wiem, jak wygląda książka i jak pachnie, co to są lektury szkole, umiem też składać litery, czyli czytać i nawet wysnuwać wnioski. Potrafię mieć własne zdanie na jakiś temat, a jak nie mam - to go poznaję (ten temat) i zdanie sobie wyrabiam. Potrafię je uargumentować (ha! znam takie trudne słowo!). Zasób słów, jaki posiadam, jest na tyle szeroki, że jeśli chcę wyrazić zachwyt nie muszę się ograniczać do wyrażenia "ale czad!". Nie jestem alfą i omegą, ani chodzącą encyklopedią, ale mam coś, czego brakuje wielu młodym członkom społeczeństwa - MYŚLĘ. Cogito ergo sum, jak to ktoś powiedział kiedyś tam. A spora grupa ludzi... nie istnieje?
Jak czytam takie artykuły, to ogarnia mnie przerażenie. Jaki poziom reprezentuje spory odsetek młodych ludzi? To są osoby, które będą się przyczyniały do rozwoju naszego kraju w przyszłości... Już widzę poziom tego rozwoju... Już się boję!
I co zrobić, aby moje dzieci nie wyrosły na takich głupoli kwadratowych? Już moja w tym głowa, żeby tak nie było!

środa, 15 maja 2013

z czego składa się kobieta?

Kobieta składa się z boskiego ciała (pupa, piersi, twarz) oraz duszy, zwanej wnętrzem (nie zawsze pięknym). I od wiek wieków, od początku świata, trwa konflikt - co ważniejsze? Zewnętrze czy wewnętrze? Coś jakby, co było pierwsze - jajko czy kura. Ale ja nie o tym chciałam, ale o rzeczach ważnych i poważnych.
Mianowicie o cyckach chciałam.
Głośno się wczoraj zrobiło o wystąpieniu jednej znanej aktorki, która publicznie przyznała się do profilaktycznego usunięcia obu piersi. Według informacji, pani poddała się badaniom genetycznym, których wynik był mocno niepokojący. Wystąpiło duże ryzyko zachorowania na raka piersi i chyba jeszcze jajnika czy szyjki macicy... szczegółów nie znam. I zewsząd słyszało się różne głosy. Bohaterka... Wariatka... Celebrytka event sobie urządziła... Dzielna kobieta... I takie tam różne.

A mnie przyszła do głowy jedna myśl. Co ja bym zrobiła na jej miejscu? Może również powinnam wykonać to badanie? Sprawdzić, czy nie mam tego genu, czy nie ma ryzyka zachorowania, wyższego niż przeciętnie... A jeśli mam TEN gen, to co? Usuwać sobie piersi, czy po prostu wiedząc, że mogę zachorować, zwyczajnie częściej się badać? Czy dałabym radę żyć ze świadomością, że mogę zachorować, a szanse na to wynoszą, dajmy na to - 60%? Zaczęłam sprawdzać, gdzie można takie badanie wykonać. Czy NFZ zwraca?

I tak zaraz po tym sobie pomyślałam.... Może nie tylko ja miałam takie przemyślenia? Może nie tylko ja zaczęłam myśleć, zastanawiać się, sprawdzać... I że ten proces myślowy to w sumie zasługa tej "celebrytki" aktorki. I że być może właśnie to wyznanie skłoni kilka pań więcej do wykonania mammografii lub usg, dzięki którym może uda się uratować choć jedną kobietę. Wtedy pani Jolie będzie mogła sobie powiedzieć wieczorem, przed pójściem spać, że dobrze zrobiła, że jej 2 piersi były warte 1 życie (lub więcej). To chyba całkiem uczciwa wymiana i dość "wartościowa". Może czuć się dumna.

A tak prywatnie, od siebie... Gdybym stanęła przed faktem dokonanym, że wybieram - piersi albo życie, chyba bez wahania dałabym je sobie odciąć. Jest to owszem mój kobiecy atut, jednak nie jest najważniejszy. Zawsze można sobie zrobić lepsze, ładniejsze i jędrniejsze ;) Kształtne implanty zawsze można jakoś kupić, a zdrowia i życia to już raczej nie.

wtorek, 14 maja 2013

z frontu...

1. We czwartek dziecię starsze zaczęło namiętnie jęczeć, że jej się kurek w nosie odkręcił i uszczelka poszła, leje się woda prawie ciurkiem, kapie, siąpi i ma dość. Matka zdiagnozowała - kurczę, chyba ma alergię. Chodzi, siąpi, smarka, podciera. I tyle. Oczy łzawią, dziecię kicha, trawy pylą jak szalone. Spoko, przejdzie.
2. W piątek - siostra zaczyna mieć skurcze, wieczorem wizyta w szpitalu, ale guzik - na razie za słabe, za rzadko, wracać do domu.
3. Sobota - siostra odwiedza szpital rano ponownie, bo skurcze co 5 minut wydają się jej częste, ale lekarz sądzi inaczej - do domu. Po 18:00 lekarz zmienia zdanie, a siostra się nie daje odesłać. Moja młoda podsmarkuje nadal, ale mniej jakby - tabletki na alergię pomagają.
4. Niedziela, 3-cia nad ranem - na świat wreszcie przychodzi moja siostrzenica :) Osszywiście, cc, bo od początku było wiadomo, że tak się skończy, ale lekarz chciał spróbować. To próbował - od piątku wieczór. Popołudniu, już u mnie w domu, młody wydaje się być ciepły... I zaczyna smarkać (czyżby u siostry to nie była jednak alergia?). Gorączki nie ma, więc spoko - samo przyszło, samo przejdzie. Pod wieczór wpadają rodzice, szampana za nowego członka rodziny mus wypić!
5. Poniedziałek - 8.30 telefon z przedszkola - Młody ma 37,8, proszą o odebranie dziecka z przedszkola, gdyż pewnie jest chore. Woda leci z nosa jak u siostry... Po 12-tej lekarz, niech sprawdzi, w końcu dziecko 2 tygodnie temu szkarlatynę miało.

U lekarza...... Młody ma wysypkę, zawalone całe gardło, powiększone mocno węzły chłonne (w niedzielę nie miał, bo wszystko sprawdzałam) i lekką temperaturę. 37-37,8. I nasza pani doktor zwyczajnie zgłupiała. Leczymy objawowo i czekamy do środy. Wygląda, że albo mu szkarlatyna zawróciła, albo złapał inną cholerę - do wyboru - różyczka, trzydniówka, odra....

A we czwartek rano, moja mama, co to to dziecię przytulała i się z nim bawiła, leci do nowonarodzonej wnusi... Mam nadzieję, że to jednak nie jest różyczka... A Młoda-Starsza? Nic jej nie jest, katar przeszedł.