Nie piszę nic, rzadko komentuję, z opóźnieniem odpowiadam.... A to dlatego że się zadziało. W sumie nie miałam weekendu takiego jak zwykle - byłam na wyjeździe. Piątek (zeszły) pakowanie, jazda 5 godzin, w drodze nalewka (a co!), na miejscu szampan, w sobotę impreza, w niedzielę powrót, wieczorem rozpakowanie (którego organicznie nienawidzę), nalot stęsknionych dzieci, a w poniedziałek do pracy. Po pracy szczepienie (i wyzłośliwianie się pani pielęgniarce - goopie pytania zadawała) - wróciłam po 19-tej do domu. Wtorek - fryzjer. Na szczęście udany, ale - wróciłam o 19-tej. We środę wywiadówka - wysłałam męża, a ja z dzieciami. Smażyłam oponki, które schodziły z talerza, ledwie wystygły. A czasami nawet nie zdążyły. Czwartek - kara niebios za obżarstwo, czyli aerobik. Wróciłam o 20-tej. Dzisiaj jest piątek, nie wiem jakim cudem tak szybko..... (ironia). Dzisiaj atrakcją popołudnia jest.... weekend bez męża - cały! Więc w nagrodę za dobre sprawowanie, cierpiąc na obolałość ogólną (popularnie zwaną zakwasami tu i tam, o ile nie wszędzie), muszę sobie pozbierać dzieci, zabrać do domu, potem młodego do fryzjera, aby jutro zabrać je na bal karnawałowy. W sobotę, po balu, jak już ich zagonię do łóżka postaram się przypomnieć sobie, jak się nazywam...
Do tego wszystkiego doszły poważne zawirowania w biurze, co powoduje u mnie stres i wywołuje moją głęboko skrywaną przed światem zołzowatość....
A z pielęgniarką było tak. Zawsze jest taka fajna jajcarska babka. Tym razem był Ktoś Inny. KI nie radził sobie ze szczepieniami - kolejka przed gabinetem rosła w tempie zastraszającym. W sumie czekałam 30 minut, aż pani strzyknie w łapkę 3 osoby przede mną oraz 1 nakłuje testy. Więc gdy wreszcie weszłam, zasiadłam, dialog wyglądał tak:
- Nazwisko? (pyta patrząc w książeczkę szczepień)
- XYZ
- Gdzie to jest ta pani szczepionka???
- W lodówce
- No ja wiem, że w lodówce, wszystkie są w lodówce, ale pani nie widzę...
- Ooo tutaj, koło pani oka.
- ..... (milczenie)
- Którą rękę mam pani podać? (wiedząc, że kolej na lewą, ale nie chciałam zadania ułatwiać)
- No to pani nie wie? To się zaznacza w książeczce!!
- Ale to nie ja ją wypełniam. Zdaje mi się, że dzisiaj kolej na lewą..... (pani wypełniając książeczkę zaznaczyła lewą rękę)
Potem się już nie odzywałam, bo nie miałam powodu - odczekałam swoje 30 minut, pokazałam się, że żyję, nic mi nie jest i poszłam na przystanek. Jak mówiłam - wróciłam po 19-tej.... Wstałam rano o 5.50, jak co dzień.
DOPISEK: zapomniałam dodać, że dziecię starsze oznajmiło mi wczoraj z dumą, że ma chłopaka, że się kochają, że on już ją wcześniej chciał, tylko onieśmielony był, a teraz się już ośmielił i tańczyli na balu... Zachowałam powagę! Tylko ciekawe co z Kacprem, który rok temu miał być jej mężem???