sobota, 9 lutego 2013

w piątkowy wieczór...

Mamo, mamo, mamo, zrobię aniołka!!!!


a moge zlobic aniołka?? tes tak moge?


Janioły dwa...

piątek, 8 lutego 2013

tąpnęło i zakręciło

Nie piszę nic, rzadko komentuję, z opóźnieniem odpowiadam.... A to dlatego że się zadziało. W sumie nie miałam weekendu takiego jak zwykle - byłam na wyjeździe. Piątek (zeszły) pakowanie, jazda 5 godzin, w drodze nalewka (a co!), na miejscu szampan, w sobotę impreza, w niedzielę powrót, wieczorem rozpakowanie (którego organicznie nienawidzę), nalot stęsknionych dzieci, a w poniedziałek do pracy. Po pracy szczepienie (i wyzłośliwianie się pani pielęgniarce - goopie pytania zadawała) - wróciłam po 19-tej do domu. Wtorek - fryzjer. Na szczęście udany, ale - wróciłam o 19-tej. We środę wywiadówka - wysłałam męża, a ja z dzieciami. Smażyłam oponki, które schodziły z talerza, ledwie wystygły. A czasami nawet nie zdążyły. Czwartek - kara niebios za obżarstwo, czyli aerobik. Wróciłam o 20-tej. Dzisiaj jest piątek, nie wiem jakim cudem tak szybko..... (ironia). Dzisiaj atrakcją popołudnia jest.... weekend bez męża - cały! Więc w nagrodę za dobre sprawowanie, cierpiąc na obolałość ogólną (popularnie zwaną zakwasami tu i tam, o ile nie wszędzie), muszę sobie pozbierać dzieci, zabrać do domu, potem młodego do fryzjera, aby jutro zabrać je na bal karnawałowy. W sobotę, po balu, jak już ich zagonię do łóżka postaram się przypomnieć sobie, jak się nazywam...
Do tego wszystkiego doszły poważne zawirowania w biurze, co powoduje u mnie stres i wywołuje moją głęboko skrywaną przed światem zołzowatość....

A z pielęgniarką było tak. Zawsze jest taka fajna jajcarska babka. Tym razem był Ktoś Inny. KI nie radził sobie ze szczepieniami - kolejka przed gabinetem rosła w tempie zastraszającym. W sumie czekałam 30 minut, aż pani strzyknie w łapkę 3 osoby przede mną oraz 1 nakłuje testy. Więc gdy wreszcie weszłam, zasiadłam, dialog wyglądał tak:
- Nazwisko? (pyta patrząc w książeczkę szczepień)
- XYZ
- Gdzie to jest ta pani szczepionka???
- W lodówce
- No ja wiem, że w lodówce, wszystkie są w lodówce, ale pani nie widzę...
- Ooo tutaj, koło pani oka.
- ..... (milczenie)

- Którą rękę mam pani podać? (wiedząc, że kolej na lewą, ale nie chciałam zadania ułatwiać)
- No to pani nie wie? To się zaznacza w książeczce!!
- Ale to nie ja ją wypełniam. Zdaje mi się, że dzisiaj kolej na lewą..... (pani wypełniając książeczkę zaznaczyła lewą rękę)

Potem się już nie odzywałam, bo nie miałam powodu - odczekałam swoje 30 minut, pokazałam się, że żyję, nic mi nie jest i poszłam na przystanek. Jak mówiłam - wróciłam po 19-tej.... Wstałam rano o 5.50, jak co dzień.

DOPISEK: zapomniałam dodać, że dziecię starsze oznajmiło mi wczoraj z dumą, że ma chłopaka, że się kochają, że on już ją wcześniej chciał, tylko onieśmielony był, a teraz się już ośmielił i tańczyli na balu... Zachowałam powagę! Tylko ciekawe co z Kacprem, który rok temu miał być jej mężem???

wtorek, 5 lutego 2013

zagadka

Jak odróżnić "kochanie" od "przyzwyczajenia do bycia razem"?
Czy to się da jakoś sprawdzić? Ocenić? Zweryfikować? Poczuć różnicę?
Czy po 10, 15, lub 20 latach bycia ze sobą można nadal się kochać tak jak w czasach młodości szumnej?
Wzięło mnie na takie filozoficzne przemyślenia... nie wiem czemu.
Weekend sobie spędziłam z mężem całkiem miło i przyjemnie, w szczegóły się nie wdając - mieliśmy wielce elegancki pokoik w hotelu, dla siebie i sporo czasu, co najważniejsze - sami (BEZ dzieci). Mam wrażenie, że troszkę odnaleźliśmy siebie. Ale nadal nurtuje mię pytanie, czy to jest miłość, czy to jest kochanie? Rutyna, czy też płomyk nadal się tli, pali, tylko nie jest już taki bujny i daleko mu do ogniska z lat młodości?