piątek, 20 czerwca 2014

...

Nareszcie.... Upragniona chwila spokoju...
Wyszłam na chwilę z domu, nikt niczego ode mnie nie chce, przynajmniej przez parę godzin. W pracy względna cisza i spokój, również.
Z tyłu głowy ciągle tłucze się myśl, że nie wszystko jest różowe, kolorowe, że problemy nadal nie są rozwiązane. Oraz, że nie znikną, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale dzisiaj, teraz, jej nie dopuszczam. Mam chwilę ciszy... Jest moja i nie popuszczę.
Można komuś regularnie podcinać skrzydła, ale one odrastają i znowu można latać. Zastanawiam się, czy jeszcze może być jak dawniej... I czy przede wszystkim chcę, żeby tak było. Jak się dowiem, to odpowiednio się przestawię i wejdę na odpowiednie tory. Na razie daję sobie czas. Tyle, ile mi potrzeba. Zauważyłam również przyrost oślego uporu. Nie popuszczam.
Za tydzień urlop. Nie mam pojęcia, jak to będzie... czy się uda go w pełni zrealizować... nie chcę na razie o tym myśleć.
Jestem zmęczona walką ze wszystkim. Boję się, że mi moc spada. Chociaż dokładam wszelkich starań, aby tak nie było.
Mam wrażenie, że stres łazi za mną krok w krok i nie chce się drań odczepić. Ale jemu też dołożę i przegonię. Kiedyś.