poniedziałek, 26 listopada 2012

poniedziałek

Mecz - wygraliśmy, przeciwnik na kolanach, wygrałam piłkę do siatki (rzucali w publiczność) - przypadkiem chyba, albo za karę - zamiast bowiem patrzeć na boisko, to się za ojcem rozglądałam i o mało nie dostałam w głowę. Mąż przytomnie złapał mi nad głowę, podczas gdy ja się odruchowo zasłaniałam. W każdym razie mam piłkę i mam z nią iść we czwartek na fitness - przed zajęciami mam pozbierać autografy od wszystkich. Zobaczymy, czy się odważę. Mam teorię, że ta piłką była rzucona po to, żebym się przestała na boki rozglądać i patrzyła na boisko. No to patrzyłam. I tak się wgapiałam, że nie zauważyłam, że mi z coli pryska - się kurna zalałam cała prawie (co za dziad mi wstrząsną butelką?!).

Młoda dostarczyła nam atrakcji w postaci dziwnych i tajemniczych odgłosów - wstała w sobotę i huknęła, niczym z armaty. Obudziła cały dom. A to tylko kaszelek ją dopadł. Kaszelek został dzisiaj rano zdiagnozowany jako zapalenie krtani i spowodował lawinę wydarzeń. Lekarz, odwołanie basenu oraz jej nieobecność podczas pierwszego w karierze występu z grupą gimnastyczną. Oraz przymusowy urlop w domu jednego z rodziców, tym razem na ochotnika zgłosił się tatuś.

Sobota minęła nam również na rozglądaniu się za prezentami dla dzieci. Połaziliśmy po sklepach i popatrzyliśmy na zabawki, żeby jakiś pomysł podłapać. Mamy dwóch chrześniaków, mikołaja, gwiazdkę i urodziny Młodego! Z nim problemu nie ma, bo jego byle resorak ucieszy. Gorzej z młodą. Żeby było fajne i w rozsądnej cenie. Dziecko bowiem póki co, zażyczyło sobie smartphona i tableta (niedoczekanie!) oraz 2 zestawy barbie, radośnie dodając, że się ograniczyła, co do ilości rzeczy (buhahahaha, szkoda, że nie do wartości).

W niedzielę robiliśmy NIC. Zagraliśmy rodzinnie w monopol, niestety mamusia ogłosiła bankructwo, bo albo lądowała w więzieniu, albo płaciła wszelkie możliwe kary i mandaty, albo stawała na parcele z domkami i nie miała z czego płacić... Porażka....