czwartek, 17 maja 2012

ciekawostka przyrodnicza

Ostatnio pełno się wkoło nas "celebrytów". To taka odmiana "gwiazd", ludzi tzw. szoł-biznesu, którzy są znani z tego, że są znani. Celebrytą stać się może każdy szary człowiek, pod warunkiem, że zaistnieje. Jak zaistnieje? Nieistotne. Byle zgodnie z zasadą - nieważne co mówią, byleby mówili. Tacy celebryci są często dość oryginalnymi jednostkami i obserwacja ich poczynań może niejednokrotnie spowodować niekontrolowane ataki śmiechu, może wpłynąć pozytywnie na nasze samopoczucie (łatwo się podbudować i wyleczyć z wszelkich kompleksów, głównie tych dot. inteligencji), i w ogóle i szczególe jest wesoło. Jakiś czas temu niejaki Kuba Wojewódzki, chyba w ramach jaj (kurde, dzisiaj wszyscy o jajach piszą), zaprosił do swojego programu taką wybitną jednostkę. A nawet dwie. I specjalnie dla nich oglądałam ten program, gdyż kabarety bardzo lubię. Gości było więcej, jednak pierwszych troje....
Przypomniało mi się to wszystko, bo weszłam dzisiaj na portal gazeta i rzuciła mi się w oczy, na dole strony informacja o tym, że jedna pani nagrywa sobie teledysk do swojego hitu, i to chyba hitu przez duże HA. A jak wspomniałam - kabarety lubię, więc postanowiłam się z Wami owym kabaretem podzielić. Przecież to nieładnie być samolubnym. Tak więc zamieszczam linka do krótkiego wstępu oraz do "piosenki", którą to też ta pani chciała u Wojewódzkiego "promować" :D :D :D

http://www.plotek.pl/plotek/1,78649,11723546,_Polska_Angelina__pokazala_swoj_teledysk__Ratuj_sie_.html

i wspomniany odcinek Wojewódzkiego:
http://kuba.tvn.pl/odcinki-online/maria-czubaszek-agnieszka-orzechowska-sara-may-i-slawomir-oborski,9513,0.html

A panią Czubaszek kocham i uwielbiam za jej dystans i poczucie humoru - chociaż w tym przypadku chyba szok jej częściowo mowę odebrał ;)

majcopad

Ja wszystko rozumiem. Woda jest niezbędna do życia. Musi popadać, żeby kwiatuszki urosły, a drzewka wypuściły listki, kwiatki i trawka była zielona. Okej. Ale jak mi kapie na głowę, z małymi przerwami, czwarty dzień z rzędu, i jak mi termometr pokazuje 5 stopni o 7-mej rano, a na głowie włosy skręcają się w kierunku przeciwnym niż logika i prostownika wskazuje, to ja zaczynam nieśmiało zgłaszać subtelny sprzeciw: mamy do cholery połowę maja - może by tak odrobinę słońca? Nie da się jechać do pracy na rowerze, bo dupka moknie, a błoto chlapie po wsze strony. Biegać się nie da, bo mokro, pada, dupka marznie i pojawia się zagrożenie zachorowania na zapalenie płuc. Dzieci w domu dostają świra, bo niewyprowadzone i niewybiegane, co udziela się również rodzicom, którzy po obiedzie marzą o chwili oddechu, a nie o grze w memory, tańczeniu i łapaniu latających dokoła istot. Nie jestem wymagająca, tylko dożycia, tak jak wody, potrzebuję również słońca. Nie upału - słońca! Zwracam się więc do sił wyższych z uprzejmą prośba o rozjaśnienie nieba, przepędzenie 3/4 chmur i podniesienie temperatury odczuwalnej do 22 stopni. Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby. Niżej podpisana ja, Tygrys.

środa, 16 maja 2012

powypadkowo

Nie tak dawno, bo czasami mi się zdarza, oglądałam wiadomości. A że był to serwis poranny (jeszcze bardziej niespotykane), to co jakiś czas trąbili o wypadku, który zablokował wjazd do dużego miasta. Jak najbardziej rozumiem - przekazywali informację, że są poważne utrudnienia, potrwa to tyle i tyle, zdarzyło się tam i tam. Ale jak zaraz po tym usłyszałam, że policja i straż proszą, aby jechać, mijać spokojnie, nie oglądać się, nie robić zdjęć i nie kręcić telefonami filmów, to mnie z lekka wcięło. Rozumiem swoistą wrodzoną ciekawość, że się zerka, co się stało. Ale na chiny ludowe pojąć nie mogę chęci popstrykania fotek. Zatrzymam się i strzelę zdjęcie albo kilka. I potem co? Znajomym na FB się pochwalę? W pracy pokażę - patrzcie - wypadek mijałam, mam film jak was to interesuje. Zdaje mi się, że takim osobnikom przydałoby się leczenie nóg. Bo na głowę, to już chyba za późno... Przecież wypadek to czyjeś nieszczęście, czasem wręcz tragedia. A tu się znajdą tacy, co go obejrzą i udokumentują jak atrakcję turystyczną. Dla mnie, nieobiektywnie mówiąc, jest to chore. Nigdy nie oglądam "sensacyjnych" zdjęć z wypadków, nawet w gazetach, bo mnie one zwyczajnie nie interesują. Nie umiem pałać ciekawością do czegoś, co dla innego jest nieszczęściem.

popołudniowe z córkom rozmowy ;)

Z uwagi na zbliżający się remont i malowanie pokoju przykleiłyśmy kilka naklejek na ścianę, które nieumyślnie sprezentowała dziecku chrzestna. Przynajmniej taki był plan, że nakleimy na ścianę, bo skończyło się na łóżku, ale mniejsza o to. Dziecię moje jakby mogło, to by obkleiło cały pokój zwierzątkami petszop i heloł kiti. Na szczęście u mamusi odrobina rozsądku jeszcze została i dziecię powstrzymała.
- Zostaw sobie kilka naklejek na potem, będziesz miała swoje biurko, szafkę, to sobie tam nakleisz, nie zużywaj wszystkich na raz, bo nawet się nie zmieszczą.
- To ja będę miała biurko? I piętrusa?
- Tak kochanie. Idziesz do szkoły, więc musisz mieć miejsce dla siebie, do nauki.
- I będę miała swoje biurko?
- Tak.
- Z komputerem?
- No nie. Bez komputera.
- Czemu bez komputera? Kup mi komputer! Przecież idę do szkoły...
- A po co mam ci z tego powodu kupować komputer?
- Żebym sobie sprawdzała.
- Co sprawdzała?
- No na którą mam.
- Gdzie?
- No na komputerze! będę sprawdzała
- Ale na którą masz gdzie? Co chcesz sprawdzać?
- Noooo, yyy, autobus będę sprawdzała, jak będę szła do szkoły...
- Do szkoły masz dwa kroki i będę cię zaprowadzać. Komputer nie służy do "sprawdzania". Jesteś jeszcze dzieckiem, nie umiesz czytać ani pisać, nie będę ci kupowała kompa, bo chcesz. Jak użyjesz argumentów "potrzebny mi do nauki, będę pisała pracę, potrzebuję go do projektu" - wtedy porozmawiamy. I zapowiadam - komórki też ci nie kupię.
- ałeee! Czemu mi nie kupisz komórki?
- A po co ci teraz komórka?
- żebym do ciebie dzwoniła, jak będę w szkole, albo ty do mnie....
- W szkole się nie dzwoni, tylko uczy.
- Na przerwie będę dzwoniła. No i Franek ma komórkę już... Będę dzwoniła, żeby ci powiedzieć, że skończyłam, żebyś mnie zabrała.
- W szkole się nie używa telefonów. Ja będę wiedziała, gdzie ty jesteś i co robisz. Jak skończę pracę, to cię odbiorę. Komórka to też nie zabawka i to że Franek ma, to nie jest powód, żebyś ty miała też.
I tak oto rozmowa się zakończyła, małym krótkim fochem, bo mama nie kupi komórki 7-latce... W d...ch się za przeproszeniem,  chyba obecnym dzieciom poprzewracało... Jak myśmy przeżyli dwa tygodnie na kolonii nad morzem, bez telefonu, maila i skypa?????? Survival!!!

wtorek, 15 maja 2012

...

Tygrys jest zwierzęciem dumnym, majestatycznym i niebezpiecznym. Tygrys, jako przedstawiciel kotowatych, chodzi własnymi ścieżkami. Jest jednym z największych drapieżników lądowych. Są zwykle samotnikami, pilnującymi zaciekle własnego terytorium. W grupach można je spotkać rzadko - jeśli już, to jest to zwykle matka z młodymi, względnie osobniki spokrewnione. Tygrysice są w okresie wychowywania młodych bardzo agresywne - tak na wszelki wypadek, w celu obrony młodych przed bardziej lub mniej realnym zagrożeniem.

W odróżnieniu od tygrysa prawdziwego, istnieje jeszcze tygrys - Tygrysek, występujący w bajce o Kubusiu Puchatku. Ten z kolei jest nieco ruchliwy, co w głowie to i na języku. Rzadko kiedy pozostaje  bezruchu - chyba wręcz nigdy, można by się pokusić o takie stwierdzenie. Skacze, biega, ogólnie mówiąc - bryka. Jest niezmiernie sympatyczny w tym swoim rozbrykaniu.

Tygrysy to po prostu fajne zwierzaki...

poszła baba do lekarza...

A więc zaczęłam się leczyć. Po raz kolejny zaczęłam. Pod tym względem dobrej woli mi nie brakuje, tylko z systematycznością gorzej. Zapału we mnie sporo, słomianego niestety. No ale może tym razem. Trafiłam na bardzo miłego pana doktora, który obejrzał moje wyniki, popytał jak się czuję obecnie i wysłał na dmuchanie. No to sobie dmuchnęłam. Trzy razy dogłębnie, aż się spociłam, zmęczyłam i krztusiłam. Pan doktor osłuchał i receptę wypisał. Mam się pokazać za 2 miesiące, jeśli nic się nie będzie działo. Jakby coś było nie tak, to przyjść od razu. W listopadzie planuje mnie odczulać. Pan doktor poinformował mnie, że mam astmę atopową, nakazał systematycznie używać dysku i nie rozstawać się z drugim inhalatorem. Starać się unikać tego, co mnie drażni, czyli zanieczyszczenia, dym papierosowy, pyły, itp. Na pyłki niestety nosa sobie nie zatkam... Póki co, nie miałam nigdy jakiegoś gwałtownego ataku, raczej takie nieduże, ale męczące. Mam jednak zawsze zakładać, że może mi się zdarzyć takie coś i mieć przy sobie inhalator. Co do sportów... Podobno mogę, ale nie wolno mi zapominać o lekach. I mam uważać i starać się nie prowokować ataków i duszności. Tylko jak mam to robić? Siedzieć i pierdzieć w stołek, za przeproszeniem? Powinnam się w ogóle nie męczyć. Ale tak, to ja tylko obrosnę w tłuszcz :( Nic to - na razie zamienię biegi na długie marsze, troszkę się wzmocnię i zobaczymy, jak zareaguję na leki. Czy pomogą, czy nie będę zasypiać. Nie jestem zadowolona, chociaż nie spodziewałam się niczego innego...

poniedziałek, 14 maja 2012

ałaaa

Weekend miał być intensywny, nawet bardzo. W piątek przeleciałam przez mieszkanie jak torpeda i posprzątałam, a potem poszłam pobiegać. W sobotę rano miałam iść na basen z młodą, ale dziecko zmieniło plan 5 minut przed wyjściem i poprosiło o tatusia. No to niech idzie tatuś - w sumie zawsze ja z nią chodzę, a on jeszcze nie patrzył jak pływa. Więc hop-siup zmiana ... pup, tatuś na basen, a mama młodego pod pachę do galerii po prezent komunijny - też trzeba wreszcie sprawę załatwić. Udało się, więc jestem zadowolona. Potem szybki (szybki???) obiad w wersji jarskiej i można dychnąć. Nabiegałam się w końcu.

W niedzielę od rana ruch, dzieci nie dały nam w żadnym razie pospać, pobudka była co 10 minut, począwszy od 6.30.... marzenie każdej lubiącej spać osoby w niedzielny poranek. Potem poszłam z mężem na upragnionego tenisa. I się po korcie poganialiśmy, znaczy on mnie do piłek, ja jego moją niecelnością... Ale skutek był. A dokładnie jest. Stękam przy każdym ruchu. Przypomniałam sobie o istnieniu mięśni, o których jakoś mi się zapomniało. Np. mięśnie w okolicach łopatek, albo pośladkowe -ooo, to są ciekawe. I te wzdłuż kręgosłupa. Albo w ramieniu... też są i okazuje się - mają się nieźle. Te mięśnie, bo ja mniej. I jeszcze pod koniec gry uderzyłam piłkę  z taką zaciekłością, że sobie sama przyłożyłam rakietą pod łopatką... Sierota i ofiara losu w jednym. Są też mięśnie, które pracują przy trzymaniu rakiety w ręce i odkręcaniu słoika z kawą. Mocno zakręconego słoika. Myślę, że nie bez znaczenia był jeszcze wczorajszy spacer 3-kilometrowy...

Ale było super, więc za tydzień powtórka :) Tylko w szerszym gronie znajomych. Więc trzeba było poćwiczyć, żeby się nie zbłaźnić i nie zostać pośmiewiskiem. W końcu mnie przecież tyłek przestanie boleć i się wyrobi? I ramiona też? Prawda? Dobrze mają się wyłącznie nogi, od biegania chyba. Niestety podczas joggingu ręce są jakieś nieużywane, więc dzisiaj wiem, że je mam. Ale powiadają, że na zakwasy najlepsze są kolejne zakwasy, więc dzisiaj znowu biegamy :)