piątek, 9 listopada 2012

do panów i o panach

Post autorstwa Miśki i Tygrysa, powstały na podstawie ich porannej dyskusji o stosunkach domowych damsko - męskich.

Panowie! Błagam! Zróbcie wreszcie COŚ ze sobą, bo nam kobietom kiedyś przysłowiowa żyłka pęknie!
W czym rzecz? W problemach z komunikacją. Chyba nie wiemy jak inaczej z Wami rozmawiać.
Przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Będę uogólniać - sorry. Jednak śmiem przypuszczać, że spora część ogólników będzie pasować jak ulał do sporej części panów oraz sytuacji pań, które na co dzień z panami mają styczność.

Sprzątanie.
Panowie sprzątają na nasze wyraźnie wskazanie. Panowie sprzątają to, co im się wskaże. Panowie bardzo precyzyjnie wykonują wydane polecenia. Gdy powiemy - wymyj proszę wannę, możemy drogie panie, niemal mieć 99,9% pewności, że panowie nie umyją półki przy wannie oraz 100%, że umywalka pozostanie nietknięta. W końcu to nie wanna, prawda? Gdy zaczynamy bardzo precyzyjnie określać nasze wymagania do co sprzątania, Panowie mają pretensję, że ich traktujemy jak nie przymierzając - idiotów zawodowych. Jednak, w sytuacji, gdy nie dopowiemy absolutnie wszystkiego, po ich sprzątaniu musimy uzupełnić niedoprecyzowane braki. Narażamy się wtedy na usłyszenie takowego stwierdzenia: skoro po mnie poprawiasz, to po co ja mam robić? szkoda czasu na podwójne mycie - umyj sama, bo wiesz lepiej. Jest to niestety najgorsze z możliwych wyjść, bowiem następnym razem Pan nie zrobi nic, bo po co?
Tak więc pamiętajcie panie - jak poprawiacie, to po kryjomu!
Wielokrotnie jednak spotykam się z sytuacją, że jak mam poświęcić ileśtam minut na wytłumaczenie CO i JAK zrobić oraz wyegzekwować, żeby to było TERAZ, a nie ZARAZ, to wolę to zrobić sama, od razu i od ręki. Problem polega na tym, że po fafnastym razie żyłka zaczyna niebezpiecznie drżeć, bańka wypełniona złością nabrzmiewa. I przychodzi chwila, że pęka i wylewamy swój żal, że robimy wszystko same. W odpowiedzi słyszymy zaś zdanie, które mnie osobiście rozwala, wywołuje opadnięcie rąk, cycków, pośladków i co tam jeszcze jest w miarę podniesione ku górze w tym wieku - "to czemu nic nie mówisz, żeby ci pomóc?" BO MI SIĘ KURNA NIE CHCE GADAĆ tego samego po raz setny!!!! Panowie jakby nie byli świadomi tego, że sprzątanie to nie jest wyjątkowa czynność, raz od wielkiego dzwonu. Robi się to - uwaga - REGULARNIE. I niezależnie od tego, czy wy to widzicie, czy nie - KTOŚ (dobry duszek?) posprzątać musi. Albo się przyłączycie, uznając, że jesteście członkami społeczności, potocznie zwanej "domem" lub "rodziną", albo sorry - zaczniemy Was ignorować, jak Wy ignorujecie nas i to całe cholerne sprzątanie.

Zmywanie.
Panowie idąc zmywać, często gęsto mówią o tym głośno, informując bliższe i dalsze otoczenie, że po raz KOLEJNY pozmywali naczynia * (*uzupełnienie w postaci "w tym miesiącu/ roku/ półroczu" zostaje jednak zwykle przemilczane). Fakt drugi - zmywają to, co widzą, a widzą to, co mają przed nosem. To, co stoi z boku, na stole za plecami, na kuchence metr dalej - jest dla oczu "niewidzialne". Zwykle pewnie skrywa te przedmioty porzucona przez Pottera peleryna niewidka. Ewentualnie na pewno "zła kobieta" podrzuciła je podstępem zaraz po zakończeniu zmywania i próbuje wmówić zmywającemu, że to tu niby stoi od dwóch dni. Tja, nie z nami takie numery, co nie? W pozostałe dni tygodnia i miesiące naczynia SAME się zmywają, obiady SAME się gotują, posiłki zaś SAME pojawiają się na stole - takie "stoliczku, nakryj się". Obiady również same się planują, a składniki lądują w lodówkach, jak tylko sobie o nich pomyślimy. Tadaaam!

Organizacja życia codziennego.
Panowie są mistrzami w dyscyplinie, którą nazwę "nie-wtrącanie się". Oni starają się nam w nic nie wtrącać. Wychodzą z założenia, że my, Panie, NA PEWNO wiemy lepiej i świetnie sobie z tym poradzimy. I tak o to, na naszej głowie spoczywa obowiązek pamiętania. O codziennym podawaniu leków, o szykowaniu ubrania (przecież ty lepiej wiesz, w co dziecko ubrać, ja nie umiem dopasować), o zrobieniu śniadania, o zapisaniu na wizytę do lekarza (no przecież nie będziemy oboje dzwonić i ustalać terminów), o zaprowadzeniu do lekarza (przecież ty wiesz, na kiedy była zaplanowana wizyta), o wykupieniu leków (no przecież ty byłaś i masz recepty, to co za problem), o myciu ząbków codziennie, o sprawdzeniu lekcji (bo ja nie przyzwyczajony jeszcze jestem), o sprawdzeniu w zeszycie, czy czegoś dziecko nie musi przynieść do szkoły (bo ty sprawdzałaś czasami, to się nie wtrącam), o zakupach żywieniowych wszelkich (no przecież ja nie będę się wtrącał w wybór menu na obiad), o zaplanowaniu obiadów, śniadań i kolacji, o połączeniu i zorganizowaniu wszystkiego w dość okrojonym i ograniczonym czasie, zważywszy, że mamy pracę, o urodzinach, imieninach, świętach, wycieczkach, akademiach, wyjściach, itp. Generalnie o WSZYSTKIM. Bo Panowie nie będą się nam wtrącać i robić zamieszania. Nie wiem jak u Was, drogie panie, ale mój dysk systemowy ostatnio siakoś szwankuje i chyba się zapełnił.... Nastąpił mały overload... A od męża usłyszałam taką złotą radę: zapisuj sobie, będzie ci łatwiej... dobrze, że nie miałam zgniłego pomidora pod ręką....

Czasami mam wrażenie, Panowie, że urodziliście się wczoraj. Że nie wiecie, że w domu należy pomóc, nie wiecie zupełnie JAK i PO CO, że żyjecie sobie wygodnie obok i czekacie, aż wszystko samo się załatwi. Lubicie stwierdzać fakty -  dziecko nie ma odpowiednich butów do chodzenia po szkole. No i? Znowu KTOŚ ma się tym zająć? KTOŚ pomyśli, kiedy jest wolne popołudnie, żeby się wstrzelić, pojechać do sklepów, dobrać odpowiednie buty, kupić, wrócić, przy okazji po drodze robiąc zakupy, planując, co na jutro, co jeszcze dzisiaj oraz tak to wszystko zrobić, żebyście wy mogli wieczorem wyjść na piłkę. Ooo, coś z własnego podwórka - trzeba zmienić wreszcie te płytki na balkonie. Fakt, trzeba, od 3 lat. Nic się w tej kwestii nie zmieniło - trzeba nadal. Ciężko się z tym faktem nie zgodzić. Fakt ten pozostaje niezmienny od 3 lat. Jak rozumiem, mam iść do sklepu, kupić płytki i zamówić fachowca? A potem usłyszeć pewnie, że niepotrzebnie wydaję pieniądze, przecież sam byś to mój mężu drogi też umiał zrobić. Czemu więc przez 3 lata nie umiałeś?

Panowie! My widzimy, że nam pomagacie (jeśli pomagacie). Ale wy się ograniczacie do wykonywania poleceń, do czynności fizycznych (zrób to, zrób tamto), a całą otoczką i myśleniem za Was, CO należy zrobić, KIEDY należy zrobić, zajmujemy się my. Błagam! Ruszajcie częściej głowami, bo inaczej Wam kobiety kiedyś zwariują i będą Was regularnie opieprzać i zwymyślać i uprzykrzać Wam życie! zobaczycie - będziecie mieć przerąbane i będziecie mieli na co narzekać!

p.s. pewnie każdy czytający to facet pomyślał sobie choć raz - pewnie ma okres. Mam rację?

środa, 7 listopada 2012

"specyficzne" gusta

Nie wiem, jak nazwać, to co posiadam... tudzież dysponuję. Mowa o moim guście. Nie mogę go nazwać "dobrym", bo czy on jest dobry, czy nie, tego nie mogę stwierdzić całkowicie obiektywnie. Jakiś tam gust posiadam, o tym, jaki, to się ponoć nie dyskutuje. Mój charakteryzuje się natomiast tym, że jest dość kosztowny. Całe życie miałam tak, że idąc do sklepu, wybierałam rzeczy najdroższe. Raz szukałam kozaków. Weszłam do sklepu, gdzie wybór był ogromny, takie, śmakie, owakie, ceny różniste, ale nie na wierzchu. Szłam między półkami, mówić "nie, nie, te nie, te brzydkie, te nie takie, nie nie, ooooo te!" i mój wzrok padł na jedną parę. Ganc pomada - buty jakby przeze mnie dla mnie zamówione, dokładnie takie jak potrzebuję, w moim stylu - po prostu cud miód i orzeszki. Spojrzenie me powędrowało na cenę i buty prawie przestały mi się podobać. Ech... dużo za drogo. Podobnie mam z ciuchami - zawsze wypatrzę coś idealnego, z dobrego materiału, w moim kroju, fasonie i kolorze, ale z innej półki cenowej. Zawsze - robię to jakoś na "czuja" - instynktownie. Aktualnie poszukuję sobie torebki - urodziny mi się powoli zbliżają, stara ma lat wiele, uszy jej powoli odpadają, zamek się zje.....chał (generalnie do wymiany, bo urwicy dostaję kilka razy dziennie usiłując ją zamknąć) i... to samo. Przeglądam allegro i widzę - piękna. Rozmiar, materiał, środek - tylko cena od 280 w górę :|  Czy to się jakoś leczy? Jeszcze mnie nie stać na mój gust...

wtorek, 6 listopada 2012

bajka o mlecznym cycu

Był długi weekend, była możliwość odwiedzenia grobów (przynajmniej części z nich), spotkania z rodziną, oderwania się od codzienności pracy. Zaliczyliśmy wizytę u rodziny męża, u mojej ciotki, odwiedziliśmy babcię w domu opieki, zaliczyliśmy chrzciny u mojej szwagierki, było chwilami intensywnie. Mężowi się lekko ukruszył promocyjny ząb nr 9. Tak, dziewięć - nie przejęzyczyłam się. Wyrosła mu niedawno dziewiątka. Pół roku temu ją przypadkiem "odkrył" na zdjęciu, a potem się wyrżnęła. Niestety się ukruszyła i mąż w trybie pilnym wczoraj ją usuwał. Dzisiaj chodzi biedny i zajada jogurty, bo go szczęka boli, a rana świeża. I jak nigdy zażywa coś przeciwbólowego.
Ale dzisiaj nie o tym chciałam.
W powyższym wywodzie wspomniałam, że byliśmy na chrzcinach. Szwagierka urodziła we wrześniu drugie dziecko. U nich wszystko odbywa się zgodnie z naturą, dla nich dzieci to błogosławieństwo i na prawo i lewo o tym mówią i pokazują całą swoją postawą, że dla dziecka WSZYSTKO i ono (one) są jedyne i najważniejsze. W sumie prawda. Nie sposób się nie zgodzić. Piję jednak do sposobu, w jaki się to odbywa. Szwagierka moja, osoba wielce sympatyczna, którą zresztą lubię bardzo, wdała się w mamusię, moją teściową :) a o teściowej to ja już mam różne zdanie. Zależy od intensywności jej szaleństw i uświadamiania mnie, jak nieprawidłowo a) żyję b) zachowuję się c) odżywiam się i rodzinę d) ogólnie nie tak wszystko po kolei (* niepotrzebne w danej chwili skreślić). Generalnie, wszystko, co robi i mówi moja teściowa jest słuszne i właściwe, a moje jest nieprawidłowe :). I tak naokoło powoli dochodzę do sedna tematu. Na chrzcinach, rodzice dziecka, chcąc nam umilić czas spędzony przy stołach i urozmaicić prowadzone rozmowy, ustawili ekran, na którym z komputera puścili zdjęcia. Dziecka. Od początku jego istnienia na tym, czyli zewnętrznym świecie. Tak więc usiedliśmy do tortu, całkiem smacznego zresztą, nałożyliśmy kęsy na widelczyki, unieśliśmy je do ust, a oczom naszym ukazał się taki oto widok: moja szwagierka na szpitalnym łóżku, z brzuchem odsłoniętym, z wywalonym wielkim mlecznym cycem i dzieckiem przypiętym do owego cyca. Hmmm... w czym rzecz? Ano w tym, że mnie nieco wcięło. W życiu nie chciałabym, aby takie zdjęcia, jeśli by w ogóle ktoś ośmielił mi się je zrobić, były prezentowane na forum publicznym. Dlaczego mój ojciec, teść, dziadek, czy inny wujek, ma oglądać moje mleczne cyce? A to nie było jedno zdjęcie. Cyce świeciły i błyszczały na ekranie jeszcze wiele razy! W domu, w szpitalu, wszędzie.Cyc tu, cyc tam, wszędzie cyca mam! I tu wychodzą różnice między nami. Wychodzi, jak bardzo odstaję i nie pasuję do tej rodziny. Moja teściowa na siłę wręcz właziła mi do pokoju jak karmiłam, chwaląc i wielbiąc te chwile. Nie szanowała i nie dopuszczała, że ja mam inne poglądy. Dla niej było naturalnym, oczywistym i zupełnie na miejscu puszczanie zdjęć i krótkich filmików roznegliżowanej córki na chrzcinach. Sama natura i piękno chwili w czystej postaci. Mnie się nie podobało. Po prostu. Dla mnie było niesmaczne. Tutaj, jest moje miejsce i mogę sobie swoją własną opinię przedstawić. Ja tego piękna nie doceniam i chyba nie umiem znaleźć. Nigdy bowiem do faktu karmienia piersią nie dodawałam jakiejś ideologii, traktowałam je jako czynność "normalną", ale osobistą - sorki, nie sikam przy ludziach, nie podciągam majtek na forum, nie karmię dziecka przy "wszystkich". Ale - jak wspomniałam - to moje poglądy, nieobiektywne :)