czwartek, 18 października 2012

na tapczanie siedzi leń...

Oj, posiedziałabym sobie. Miałam nie pisać, ale jak nie będę, to będę musiała popracować, a to mnie odpycha znacznie bardziej. Wolę posiedzieć i sobie wylać żale na en ekran. W weekend mąż zaczął szczekać - przysięgam! Zamiast gadać albo siedzieć cicho, jak ma w zwyczaju - on wieczorem zaczął szczekać. Donośnie, porównując do wątłej postawy. No dobra, aż taki wątły nie jest, ze 3 cm mu w pasie przybyło od czasów studiów, chociaż jak dla mnie, to o 10 za mało. W tej kwestii nie chce dorównać żonie... Może by się co zmieniło, gdyby sam sobie te dzieci urodził, ale nie - odmówił, tłumacząc się naturą i anatomią ciała. Musiałam sama. Ale odchodzę od tematu szczekającego męża. Mąż mój, człowiek wyjątkowo odporny na moje fochy, humory oraz wszelkiego typu bakcyle i wirusy, niemal 3 tygodnie temu poległ. Coś go dopadło i zmusiło do pozostania w domu oraz wzięcia chyba pierwszego w życiu L4. Mąż dostał od pani doktor wytyczne, z informacją, że jak mu po 3 dniach zażywania nie przejdzie nic a nic, to ma wrócić. Pokazał się, poprawa jakaś tam była, miał kontynuować, ale jakby nie przeszło całkiem - wrócić po antybiotyk. Mąż dosłyszał obie części wypowiedzi, ale zapamiętał tylko pierwszą, więc na efekty nie trzeba było czekać długo. Jakieś 2-3 dni. W sobotę nastąpiła kulminacja zaniedbania i mąż szczeka. Po tym jak mnie w niedzielę swoim szczeknięciem obudził i wystraszył niemal na śmierć (mimo, że leżałam, to podskoczyłam - serio!), kazałam mu COŚ z tym zrobić. Skoro nie posłuchał wcześniej pani doktor, to może teraz posłucha. Udał się do niej wczoraj i dostał mocniejszy towar, pod pachę zabrał również młodą, która w końcu też się poddała i łazi zasmarkana do pasa. Kupa kasy w aptece została. Z tego wszystkiego, z natężenia wszelkiego ustrojstwa w powietrzu (3 chore koleżanki w pracy), z powodu co miesięcznych przypadłości, które mnie osobiście pozbawiają jakiejkolwiek odporności - wczoraj poległam. Pod wieczór czułam się, jakby mnie ktoś porąbał na drobne kawałeczki i nieudolnie sklepił z powrotem. Głowa, szyja, sztywny kark, ramiona, każdy element kręgosłupa, gardło, nawet zawieszenie szczęki - wszystko mnie bolało. Termometr uparcie wskazywał 37,1 ale jestem pewna, że się mylił :P co najmniej 39 musiałam mieć :P Nic to - zażyłam towar i poszłam spać chyba o 20.30. Jedyny plus dzisiaj jest taki, że jestem wyspana. I kręgosłup mnie nie boli. Bo reszta i owszem. Do soboty muszę stanąć na nogi, bo mam małą imprezkę, której jestem gospodynią - nie bardzo przyjmować gości spod kołdry, co nie? Idę poprawić łączenia porąbanych części. Może je jakoś wygładzę i nie będą takie upierdliwe i bolące....

wtorek, 16 października 2012

przeżyjmy to jeszcze raz...

pacze na stadion i mnie rozpacz ogarnia. po raz 1295436 wspominamy '74 i wierzymy w wygraną z Anglikami. i ten dach... deszcz niczym śnieg drogowców zaskoczył organizatorów. szok! jesienią pada deszcz! niespodzianka! i jak zwykle będą się z nas śmiali...

przepraszamy. - przerwa

Wena mnie zupełnie opuściła. Robię sobie wolne. Czytam Was, czasami komentuję, ale na razie robię sobie przerwę. Chwilowy opad zapału. Skradał się powoli już z miesiąc, a od 2-3 dni dopadł z całą swoją mocą. Także - na chwilę przestaję sobie pisać, bo nie mam o czym, albo nie wiem o czym. Jak wrócę - to będę, ale nie wcześniej.

poniedziałek, 15 października 2012

bieżące sprawy, czyli - działo się!

Zaczęło się we czwartek. Na ten dzień zaplanowane było pasowanie na ucznia, czyli uroczystość z Młodą w roli głównej. Coś mi zechciało jednak ten dzień popsuć, wypadł "ten" dzień, co to nawiedza nieciężarne kobiety w miarę systematycznie i efekt był taki, że się ledwo na nogach trzymałam i na dziecko jakoś mgliście patrzyłam. W kluczowym momencie jednak się pozbierałam i walczyłam, aby się nie rozpłakać jak bóbr :) Cóż, serce rosło, jak dziecię wierszyk recytowało "Kto ty jesteś..." A oczy dziwnie wilgotniały - to pewnie przez ten ciepły nawiew ;) Potem poleciało z górki - jak słabość to i migrena. Jednak nie mogła nie skorzystać z okazji, kiedy to kilka czynników na raz miałam pod ręką. Czyli - męża z portfelem, dziecko z nogami i siebie, osobę decyzyjną. A wszyscy w domu. Więc zarządziłam - jedziemy po buty dla Młodej. Zakupy się udały, czyli wzięłam drugie dobre w potrzebnym numerze :) Kurtkę kupiłam jej na allegro, używaną, jednak tego nie znać - korzystam, że dzieciątko jeszcze nie stroi fochów z powodu używanej odzieży. Ja natomiast jestem przeszczęśliwa, bo kurteczka udała mi się nad wyraz. Jest po prostu świetna, bez śladów użycia. Buty zakupione = dziecko ubrane. Drugie też, buty muszę jeszcze sprawdzić. Ja ubrana w zeszłym roku - zaszalałam i kupiłam sobie super puchowy płaszczyk. Tak więc z głowy. Mąż ma się ubrać sam, w listopadzie. Postawiłam mu ultimatum. No ale odbiegam od tematu. Po czwartkowych przebojach samopoczuciowych (głowa i reszta ciała) przyszedł czas na piątkowy relaks. O 7.30 podprowadziłam młodą do szkoły i udałam się w pościele :D wstałam po 10-tej. Potem robiłam NIC. Uprawiałam je aż do 15-tej. Aż tu nagle, przyszedł mail. Mail z informacją, że zajęłam 2-gie miejsce w konkursie dla handlowców, a za to miejsce na pudle przysługuje mi jeden z 3 smartfonów. ZONK.... Nie spodziewałam się w ogóle. Ani troszkę. Zaskoczyło mnie to totalnie i ucieszyłam się jak cholera! Pierwszy raz udało mi się coś wygrać. Udało mi się stanąć w szranki z warszafką! Satysfakcję miałam niesamowitą :) Dobrych parę lat na to czekałam... Tak więc stałam się posiadaczką nowego telefonu, którego za chiny nie umiem obsługiwać, gdyż ponieważ unikałam takiego ustrojstwa jak diabeł święconej wody. Dla mnie telefon ma dzwonić, sms-ować, mieć kalendarz z możliwością przypomnienia oraz budzik. Takie mam wymagania. Aaa, i jeszcze mile widziana klapka albo rozsuwana klawiatura, żeby mi sam gdzieś nie zadzwonił :) Nic to, czas iść na przód, nauczyć się obsługi i zmienić abonament (akurat mi się promocja na obecnym skończyła). Poza tym zapisałam się na zajęcia fitness (zmotywowana wynikami Frytki) w trosce o swoją kijową kondycję oraz chcę się zapisać na egzamin na prawko - może tym razem zdam. Może przeżyję, może rodzina też przeżyje...jak nie zdam. Troszkę mi szkoda pieniędzy :-|  Kurczę, nie wiem, to jeszcze przemyślę. Na razie zaczęłam czytać testy oraz wykonałam telefon sprawdzający, że mogę przystępować oraz że kolejek nie ma i mogłabym nawet za tydzień.