piątek, 8 czerwca 2012

byle nie za dobrze

Już dłuższą chwilę było miło, przyjemnie, dzieci były zdrowe, średnio grzeczne, nie biły i nie kłóciły się, no i były zdrowe. Aż zaczęliśmy się wszyscy smarkać. Młody wczoraj niekontrolowany ciągły wyciek z nosa substancji, o właściwościach której nie będę się rozwodzić. Dobre określenie to "glut". Tak więc dzisiaj smarka młoda, smarka młody, smarkam ja. Jak wszyscy to wszyscy - matka też. Bo katar to taka bardzo towarzyska substancja... A wiadomo - w kupie raźniej. Ale nie to było wczoraj wydarzeniem dnia. Młody zaczął kuleć. Bez powodu, bez przyczyny, zaczął mocno utykać. Wyglądało to tak, jakby był kaleką i miał krótszą nogę. Nie płakał, nic go nie bolało, a kuśtykał. Raz mocniej, raz mniej. Patrzyliśmy na to z pewnym zdziwieniem, bo nie mieliśmy pojęcia, skąd się to wzięło. No nic - jak nie przejdzie - jutro lekarz, takie było podejście. Wieczorem jednak nie wytrzymałam i położyłam gościa na podłodze, celem pokręcenia tymi jego biodrami. Nie spodobało mu się, gdy mu nogi wyprostowałam i położyłam razem. Poszedł do taty po ratunek, krokiem bardzo kulawym. Decyzja - jedziemy na pogotowie, tam zajmą się nim od ręki, a w piątek to sobie będę mogła naskoczyć, a nie coś załatwić. Pan doktor miły średnio, stwierdził, że drącemu się wniebogłosy dziecku nic nie dolega, a my mamy coś jakby kuku na muniu. Bo dziecko moje pod wpływem strachu i przerażenia od miejsca badania do tatusia przebiegło nader żwawym kroczkiem, nie krzywiąc się ani razu. Potem prze świetlenie, skoro nam tak zależy i sobie wymyśliliśmy, że dziecko kuleje przez pół dnia, a on widzi, że nie kuleje, to sobie go prześwietlmy. Oczywiście nic nie wykazało, dziecko zdrowe, pan doktor raczył zaznaczyć, że w prawej nodze nic nie ma, niezależnie od faktu, że kulał lewą... Więc do domu i obserwujemy. Akurat zadzwoniła moja siostra zapytać co słychać i mówię, że młody kuleje. Ooo, a mój też, od wczoraj. I zonk. Okazało się, że chłopakom, mimo, że oddaleni o parę krajów, dolega dokładnie to samo. Tylko jej syn dostał diagnozę i poznał przyczynę. Więc jesli młodemu nie przejdzie, to podejdę do naszej lekarki i zasugeruję, co to może być i poproszę o usg stawu. Hehe, nieco mnie to uspokoiło. Co za zbieżność...

środa, 6 czerwca 2012

i nie będzie niczego...

Miał być wpis, ale go nie będzie. Jestem nieprzytomna nieprzytomnie. Piję drugą kawę i nic - nadal niebezpiecznie kiwa mi się głowa, którą zwyczajnie zaraz grzmotnę w stół. Zasypiam na stojąco, siedząco, gdybym nagle znalazła się w pozycji leżącej, prawdopodobnie od razu zaczęłabym chrapać. Do tego odczuwam poważny dyskomfort w gardle, w obrębie całej szyi i nie mogę się skupić. Ani troszkę. Tak więc zmykam, aby dotrwać jakoś do końca dnia i nie narobić zbyt wielkich szkód przez mój brak myślenia logicznego.

P.S. A dzisiaj upiekę sobie chleb na kolację :)

wtorek, 5 czerwca 2012

teściowa - zło konieczne?

Czasami zastanawiam się, po co komu teściowa? Moja niejednokrotnie doprowadziła mnie do łez, ciężkiej złości, graniczącej z totalną wściekłością pt. "cholera mnie bierze". Mam na nią poważną alergię i wzdrygam się, jeśli mam z nią spędzać czas. Jej komentarze są często niewybredne i brzmią jak szpile najwyższej klasy. Żeby nie było - przykłady z wczoraj. Rozmowa na temat auta, że ostatnio przeszło przegląd, że sporo części wymieniliśmy, bo z czasem się zwyczajnie zużyło. Komentarz: wiem, bo dałam na to wszystko (podkreślone dwa razy w odstępie czasu). Fakt, nie wiedziałam, że się dołożyła. Załatwiła to sama, po cichu z mężem, zapłaciła rachunek. I okej - jestem jej za to wdzięczna. Tylko po co takie komentarze, i to miesiąc po sprawie? żeby podkreślić swój wkład? Wiem, bo wam dałam. I na to też dałam. Może powinnam pokłony bić? rzucić się po rękach całować? Nie wiem... o ja bezczelna i niewdzięczna. Synem moim tylko ona się potrafi najlepiej zajmować, wakacje mojej córki planuje beze mnie - ja jestem informowana, że chce ją zabrać nad morze i czy wyrażam zgodę, żeby ją wzięła, bo jej to dobrze zrobi, i będzie miało dziecko wakacje. Ale żeby zapytać, czy termin mi pasuje? A po co? Najważniejsze, żeby ona spełniła swoją misję uzdrawiania mojego dziecka, bo jej alergia wynika z mojego złego jej karmienia. I ja również jestem chora, bo źle jem, bo cukier spożywam, słodycze i nieekologiczną marchewkę oraz pryskane jabłka. Z tego tytułu mam alergię i astmę. Teściowa wie lepiej, swoje racje i przekonania wygłasza jak najświętszą i jedyną prawdę i niech się ktoś sprzeciwi... W zeszłym roku też ją wzięła na 10 dni i cieszę się, że była z babcią na wyjeździe. Tylko miłą atmosferę zakłóciły przytyki - wzięłam wam dziecko na wakacje, nic nie musieliście płacić, to chyba dobrze, prawda? w ten sposób wam pomogłam, musisz przyznać. No muszę, nie da się ukryć... Tylko jakiś niesmak zostaje...
Wrócił temat wesela i zabawy na nim. Powiedziałam z uśmiechem, że usłyszałam kilka miłych komplementów na swój temat, od paru osób, i że było mi miło z tego powodu. A od kogo? od tych kuzynów? To przecież taki prymityw, to towarzystwo, to nic nie znaczy. I tu nie wytrzymałam i się odgryzłam pytaniem, czy ona usłyszała chociaż jeden. Przyznam, że zrobiła mi bardzo dużą przykrość. Bo nawet niech facet będzie pod lekkim wpływem, to jeżeli podchodzi i grzecznie się odzywa mówiąc po chwili rozmowy, że wyglądasz bardzo ładnie, że według niego jesteś bardzo elegancką i atrakcyjną kobietą, to nie świadczy to raczej o jego prymitywizmie. Bo rzeczony "prymityw" albo by się nie odezwał, albo użył nieco innych słów i łapał za tyłek. Prymitywne to są niestety komentarze mojej teściowej.

kąsam i warczę

Czy dzisiaj na pewno jest wtorek? Na 100%? Bo odnoszę wrażenie, że jest poniedziałek, albo wręcz piętek 13-tego. Od wczoraj boli mnie głowa (chociaż podobno głowa to bolała hrabinę Lubomirską, a przeciętnemu śmiertelnikowi, to po prostu łeb na...parza) i bynajmniej przez noc nie odpuściła. Powiedziałabym, że weszła na wyższe obroty. Idąc do pracy, rozwaliłam siatkę, dzięki czemu poranne bułeczki, portfel, dżemik i puszka redbula wylądowały zgrabnie w kałuży - na szczęście bułki były związane. Deszcz pada i pada, i pada... Potem zablokowałam sobie komputer i nie mogłam się doczekać informatyka. Od deszczu wyglądam, jakbym sobie trwałą na grzywce strzeliła, a włosy mam świeżo potraktowane prostownicą i super mocnym żelem. No ale im prostownica nie straszna, nawet w deszczu i tym sposobem mam na głowie coś, na co zupełnie nie wyraziłam zgody. O pryszczu niemal na środku czoła i na nosie nie wspomnę, bo po co? Generalnie, jest to dzień, z gatunku tych, kiedy nie powinno się wcale wstawać z łóżka. Na szczęście wybiegając z domu zdążyłam złapać w locie tabsy i po zażyciu końskiej dawki solpadeiny jakoś trwam na stanowisku i wywiązuję się z obowiązków. Byle do końca dnia ;) I byle bez trudnych pytań.