sobota, 13 lipca 2013

piękno w nas

Niedawno pisała o tej reklamie Karioka. Reklama DOVE. Pal sześć, czego to jest reklama i że w ogóle jest to reklama. Przyznam, że jak ją widzę, to się wzruszam. Kiedy przestałyśmy myśleć, że jesteśmy piękne? Tak po prostu. Gonimy za jakimiś ideałami, wydumanymi nie wiadomo skąd. A piękno tkwi w nas samych.
Trzeba przyznać, że marka nieźle się reklamuje. To fakt. Obejrzyjcie sobie ich mały eksperyment i pomyślcie, co Wy same powiedziałybyście o sobie, a jak na prawdę nas widzą. Polecam. TU.

Jesteśmy piękne, gdy kochamy same siebie. Gdy się akceptujemy. Piękno jest w nas samych, tylko nauczmy się je dostrzegać.

A teraz coś, dla Was, kobitki :) wsłuchajcie się w słowa, a teledysk... też mi się podoba :)
Muzyka

piątek, 12 lipca 2013

zapowiedź zniknięcia

Francjo! Uważaj! Inwazja tygrysów nadchodzi!

Będą tu... (nie na szczycie, ale w dużym pobliżu)


i będą tu....


No i przede wszystkim - będą TU!

A potem wrócą i powiedzą jak było. Oraz zaprezentują fotkę własnego autorstwa. Bo te to są wygooglowane. Jedno jest pewne - będzie super! Odłączam się od wszystkiego. Nie ma pracy, nie ma poczty, nie ma firmowego telefonu. Jestem ja i mój urlop. Jak wrócę to będę. Odłączenie całkowite nastąpi w weekend. Podłączenie powrotne ok. 26. lipca. Mniej więcej. Ale coś Wam po drodze zostawiam, żebyście się nie smucili ;)

środa, 10 lipca 2013

z pamiętnika idealnej kobiety.... post słodko pierdzący

Poniedziałek
Wstałam rano uśmiechnięta - tak pięknie przywitało mnie słońce! Ach, jak cudnie świeciło o 5.30! Byłam zachwycona! W euforii zerwałam się z łóżka i wybiegłam na balkon. Zachłysnęłam się tym świeżym, jeszcze nieco rześkim powietrzem w płucach. Ach, jak wspaniale! Pełna werwy pobiegłam na paluszkach do kuchni, aby zrobić śniadanie. Mężowi kanapusie z szyneczką, do tego pomidorek - pokroiłam mu w ćwiarteczki i włożyłam do pudełeczka, aby mógł sobie zjeść pyszne śniadanko w pracy. A w domu - kanapeczka z nutellą - on tak lubi słodko zacząć dzień... DO tego herbatka. Potem moje szkraby - obudziłam ich pocałunkami. Ach, jak słodko się przeciągały i uśmiechały do mnie z rana. Czuję się taka spełniona! I szczęśliwa! Podałam im śniadanka - każdemu wedle życzenia. Usiedliśmy razem i spożyli w radosnej atmosferze posiłek. W międzyczasie się umyłam, ubrałam, umalowałam i szybkim żwawym ruchem uporządkowałam mieszkanie. Ach, jak pięknie, czysto i ładnie. Poszłam do pracy, po drodze zaprowadzając moje skarby do przedszkola i szkoły. Jak żal mi było z nimi się rozstawać... gdybym tylko mogła, przebywałabym na urlopie wychowawczym i się nimi zajmowała w domu, gotując mojemu ukochanemu mężowi obiadki. Popołudniu obowiązkowo podałam obiad. Dzieci biegały roześmiane dokoła, mąż wrócił z pracy szczęśliwy, uśmiechnięty... Ach, rodzina moja kochana! Zasiedliśmy wspólnie do stołu i spożyli radośnie rozmawiając 2-daniowy obiad oraz przygotowany przeze mnie deser! potem przebrałam się w sukienkę, założyłam szpilki i ruszyłam sprzątać. Ach, jaką mi to sprawiało radość! Oczywiście nie zapomniałam o codziennej porcji ćwiczeń i pastylek - żebym mogła cudownie błyszczeć na plaży w tropikach, gdzie rodzinnie spędzimy urlop. Oczywiście cały czas spędzimy razem, rodzinnie, wśród śmiechu i rozmów, delektując się wspólnymi chwilami szczęścia i miłości.

C.D.N.

wtorek, 9 lipca 2013

Teściowa - neverending story

Ja wiem, że niektóre z Was mają lub miały świetne teściowe. Jednak ja mam ze swoją chwilami krzyż pański! Jak decyzja jest dobra (czyt. akceptowana przez moją teściową) to jest to "nasza" decyzja lub męża decyzja. Jeśli robimy coś, czego ona nie akceptuje, to jest to "moja" decyzja, "ja wyraziłam tą zgodę".
Ostatnio jednak moja teściowa przeszła samą siebie i doprowadziła mnie na skraj osłupienia pomieszanego z wściekłością. Jak mówią, co za dużo to i krowa nie może.
Otóż....
Po pierwsze - doceniam, że moja teściowa, pani matka, zwana dalej PM, pomaga nam jak może. Mamy wakacje, znaczy - dziecko ma, starzy muszą pracować, więc ona się młodą zajmuje. Bierze ją do siebie nawet na całe 5 dni i "oddaje" w piątek. Na prawdę rewelacja, mamy niesamowity komfort. Jednak babcia musiała wyjechać z drugim wnuczkiem nad morze - wkońcu nawet PM potrzebuje wakacji :)
Został nam więc taki "nieobstawiony" tydzień. Myślała matka, myślał ojciec, aż wymyślili - mamy rodzinę na wsi, a tam kuzynkę młodej, raptem 2 lata starszą. Pomyśleli, zadzwonili, zdecydowali - dziecko na wieś oddadzą, niech tlenu zażywa. Ale... ale pomysł nasz nie przypadł do gustu PM. Bo... ciocia na wsi nie ma ekologicznego mleka... Bo młoda źle je i trzeba jej specjalnie gotować (babcia jak jedzie z nią na wieś, to swoje jedzenie dla niej przywozi...)... Bo dokładamy cioci takiego wielkiego obowiązku.... Bo jak PM jedzie na wieś, to młodej z oka nie spuszcza, a tam dzieci chowa się inaczej i z oka spuszcza.... Bo młodej trzeba dawać dobre (ekologiczne) jedzenie dawać i należy ją pilnować... I w ogóle, to ona się nie zgadza (ona, czyli PM). I se tak myślę..... kto tu do pierona jest rodzicem? No nic, wyszło mi że jakby ja i mąż... i jakby wspólnie stwierdziliśmy, że do obcych dziecka nie wysyłamy, że może przeżyje 5 dni na wsi, że ciocia 3 dzieci odchowała, to może i naszym jako tako się zajmie... Tak czy inaczej - wyjścia nie ma, młoda na wieś jedzie. I jakież było moje zdziwienie, gdy podczas rozmowy i procesu przekazania dziecka, potwierdzonego podpisaniem protokołu przekazania, który zawierał opis wszystkich dotychczasowych uszkodzeń oraz opis stanu faktycznego, dowiedziałam się, że PM za moimi plecami, dzwoniła do cioci... z pytaniem, czemu ciocia się zgodziła podjąć tak arcytrudnego zadania, dlaczego chce wziąć młodą do siebie... Potem nastąpiło przekazanie wszelkich niezbędnych informacji na temat dziecka, jego stanu i problemów (wydumanych przez PM) jedzeniowych. I tu mnie, jako matkę dziecka, trafił szlag. Bo co jak co... ale żeby teściowa dzwoniła przekazać, co wie o stanie mojej córki????  Finał był taki, że przedzwoniłam do PM i zapewniłam ją, że my dorośli jesteśmy i umiemy podejmować decyzje, a dziecko NASZE jest zadowolone i nie zginie, i żeby się aż tak nie martwiła i nie robiła szopki z jej jedzenia. Tak nie-wprost kazałam jej się odstosunkować. I jestem z siebie dumna, że wreszcie stanowczo jej się postawiłam. Z matką dziecka się nie zadziera. A co!