piątek, 1 czerwca 2012

z okazji

Z okazji Waszego święta, moje drogie dzieci, chciałabym Wam życzyć, żebyście zawsze, nawet jak dorośniecie, potrafili znaleźć dziecko w sobie. Abyście zawsze byli szczęśliwi, a bardzo złe rzeczy omijały Was szerokim łukiem. Żeby wszelkie przykrości, które Was napotkają, tylko wzmocniły Wasza charaktery, żebyście je obrócili na Waszą korzyść. Żeby całe życie towarzyszył Wam uśmiech i zachwyt, jak nad nową zabawką. Żebyście zawsze czuli się kochani, potrzebni i spełnieni. Żeby się Wam marzenia spełniały. Żebyście się kierowali w życiu intuicją i dobrze na tym wychodzi. Tego życzę Wam ja - mama.
Urlop mam. Jakby się ktoś pytał. Bo godzina mojej aktywności bynajmniej na to nie wskazuje.... Dodam, że na nogach jestem już niemal godzinę. Dziecko zachwycone wręczonymi wczoraj prezentami o spaniu nie myśli. U nas dzień dziecka był wczoraj, bo dzisiaj wyjeżdżamy daleko w Polskę, by pobawić się na jednym weselu. Tak więc muszę w dniu dzisiejszym spakować nas na wyjazd (wracamy w poniedziałek dopiero!), a młodego do babci. Jego nie zabieramy. Postawiłam się i powiedziałam, że z dzieckiem na wesele nie jadę, koniec, kropka. Jest na to za mały, a podróż za długa. Nie będę się przez całe wesele zastanawiała, co zrobić z dzieckiem, biegała między dwoma budynkami, na zmianę z tatusiem, bo dziecka samego w pokoju nie zostawię. Guzik, nie zabawa, a dla dziecka męczarnia. Młoda jedzie, bo jest starsza, ale młody zostaje. I basta :) Idę na śniadanko i na kawę, bo bez niej ni huhu :)

środa, 30 maja 2012

ręce i cycki opadają

Już miałam stworzyć nową krótką i bardzo radosną notatkę, jak to mój kochany (do tego momentu) mężuś, taka Żabcia moja, zrobiła mi wczoraj dużą przyjemność w postaci dość nietypowego prezentu. No cud miód i orzeszki. Wczoraj odszorowałam swoje adidasy i oczom mym ukazał się obraz nędzy i rozpaczy - zmyty brud odkrył wszelkie zniszczenia i śladu zużycia. Więc mój mężuś, jadąc do sklepu po prezent dla dziecka, znając mój rozmiar, kupił mi śliczne białe adidaski, do zastosowania na korcie i w bieganiu. Ucieszyłam się, nie powiem, mimo, że prezent nieco niestandardowy. Ale liczy się gest i chęć i ja się cieszę. Do teraz, kiedy to mąż mnie wyprowadził z równowagi i jeszcze się wykręca, że to nie on, tylko moje PMS i moje w tym wina. Rzecz się tyczy przedszkola. Młody zaczyna edukację za 2 tygodnie. Umowa podpisana, zaniesiona, mój urlop wypisany i przyjęty, a mężowi się zebrało na refleksje.... A może jednak nie? A może od września? A jedzenie takie "dorosłe"? Nosz q....wa!!!! To z kim ja do cholery ustalałam tą datę, terminy, przedszkole? Co ja do androida jakiegoś gadałam, nastawionego na odbiór bez opcji przetwarzania? Zdziwiony, że nie wrzesień, a czerwiec... No popatrz ty się! Trafia mnie, jak próbuję coś z nim ustalić i gadam do klapki od laptopa, za którą siedzi mój małżonek. Odbiera informacje, ale jak widać z kodowaniem i przetwarzaniem ma mały problem. Wiadomo - popołudniu czasu na rozmowę nie ma. Tu obiad, tu dzieci, tu kąpanie. Przychodzi więc wieczór, a tam: musimy teraz? mecz oglądam, możemy za godzinę? Możemy, tylko ja będę wtedy spała.... No to mów... No to mówię, ale jak dziad do obrazu! Potem wychodzą takie kwiatki. Ja już mam coś zaplanowane, przemyślane, ustawiona, a on się królewicz śnieżek obudzi! Jak ja go dzisiaj obudzę, to mu w pięty pójdzie. I będzie co wieczór grzecznie przede mną stawał i rozmawiał ze mną o czymkolwiek przez minimum pół godziny. A potem to niech sobie gra, sprawdza, czyta, śledzi, ogląda, co chce. Bo inaczej, jak przyjdzie się do mnie dobierać albo zapyta o kolację, to mu powiem, żeby mu ta Lenova zrobiła, skoro jest taka niezastąpiona. Oj, ale się zdenerwowałam.

wtorek, 29 maja 2012

dziwny jest ten kraj

Mam to do siebie, że trzymam się raczej twardo swoich poglądów. Gdy mnie coś irytuje, to o tym mówię. Kiedy mogę coś z tym zrobić - robię. A jak nie mogę lub wiem, że i tak nic nie wskóram, a tylko się zirytuję jeszcze bardziej - odpuszczam. Przyjmuję taki stan rzeczy, jaki jest. Na wiele rzeczy wpływu nie mam, nie zależą ode mnie. I nic z tym zrobić nie mogę. Ale mogę o tym napisać i głośno powiedzieć, że mi się ten stan nie podoba. Więc piszę. Oglądam ostatnio co jakiś czas wiadomości, czytam, co się dzieje w prasie i rozglądam się z niedowierzaniem wokół. Politycy cieszą się jak dzieci i z dumą prezentują kolejne odcinki autostrad. Jaaaaaaaa. A potem cicho pada, jak "długi" jest ten "odcinek". I ani słowa, że niestety, nie udało się, przepraszamy, coś nam stanęło na przeszkodzie: przepisy, Chińczycy, daliśmy ciała, cokolwiek. Oni są dumni z 7 km autostrady.... Nie wiem, może ja jestem jakaś niedorozwinięta? Bo ja bym się wstydziła w mediach występować i chwalić takim "dokonaniem". Zdarzyło mi się kiedyś być w Hiszpanii. Widziałam, jak wygląda Barcelona, jakie mają drogi, autostrady. Jak usłyszałam, że większość tego, co me oczy widzą, powstało z okazji olimpiady, która tam się odbywała, to szczęka mi opadła. Znaczy - da się? Mało tego - te drogi były w jednym kawałku!!! A nie dziura, dziura i kawałek asfaltu między nimi. Oni w ciągu roku potrafili zbudować setki km autostrad, my się chwalimy kilkoma.... To ja się nie dziwię, że zagranicą myślą, że u nas kury i krowy ulicami biegają... Służba zdrowia to jest w ogóle jakich moloch poza wszelką dyskusją, o jej (nie)działaniu powiedziano i napisano już wiele. Ja bym proponowała kolejnym ministrom zdrowia i kolejnym zarządzającym NFZ, podjąć próbę dostania się do specjalisty lub zapisać się na jakieś zabiegi rehabilitacyjne w drugiej połowie roku. I to nie w Warszawie, ale właśnie w mniejszych miastach. Powodzenia! W ogóle jak słucham czasami wypowiedzi polityków, to mnie korci, żeby sprawdzić skład powietrza, jakie jest w sejmie. Bo odnoszę wrażenie, że tam coś dziwnego jest w tym powietrzu, co wywołuje galopujący zanik ośrodka myślenia, względnie mocno utrudnia jego sprawne działanie. Jak słyszę, że jeden z czołowych polityków łaskawie zgadza się nie utrudniać przebiegu Euro, za wyjątkiem jednej drobnej manifestacji, to śmiech mnie ogarnia - szkoda, że przez łzy. W głowie mi się nie mieści, że tolerowane jest systematyczne obrażanie głowy państwa i premiera - kimkolwiek by nie byli. Zajmują pewne stanowiska, zostali wybrani przez ludzi i należy to uszanować. Można się nie zgadzać z ich poglądami politycznymi, ale w żadnym razie nie powinno się ich szkalować publicznie, za to, że się ich nie lubi. Można powiedzieć, że nie podoba mi się sztuka Beksińskiego, nie trafia do mnie i nie przemawia. Ale nie można mówić, że Beksiński był głupi, że to wariat, że mu ręki nie podam, bo go nie szanuję, czy inne tego typu epitety. Mam w ogóle wrażenie, że nasi politycy osiągnęli mistrzostwo w odwracaniu kota ogonem i dopasowaniu się do danej sytuacji i oczernianiu przeciwnika za wszelką cenę, przy użyciu wszelkich środków. Ale jak mówiłam - może ja się nie znam, może jestem niedorozwinięta.... Więc siedzę sobie cichutko i tylko systematycznie chodzę na każde wybory, nawet te lokalne, żeby nie było potem, że zabrakło mojego jednego głosu, że nie postarałam się, że nie mam wkłady w zachodzące lub nie zachodzące zmiany... Bo to chwilowo jedyne, co mogę w tym kierunku zrobić.
Bo zupa jest słona.
Bo ryż niedosolony.
Bo ojciec sili się na "dofcipy" przez telefon, gdy ja nie mam ochoty i czasu.
Bo słońce mnie razi w drodze do pracy.
Bo jeden gość nie odbiera telefonu i udaje, że go nie ma.
Bo czajnik był pusty, a woda w kranie gorąca.
Bo w sklepie kolejka.
Bo piasek mi włazi do butów.
Bo kierowca nieuprzejmy i drogę zajeżdża.
Bo mleko się lubi przypalać.
Bo serial się kończy, a bohaterka nadal rozumu nie nabrała.
Bo internet wolno chodzi.
Bo mam dużo roboty.
Bo mi się nie chce.
Bo chcę zjeść loda w polewie karmelowej, a są tylko w czekoladowej.

Bo...
Bo nie wiem już co, ale pewnie zaraz mi przyjdzie do głowy.
No i odwieczna "kochana" i niezawodna teściowa - bo jest bezmyślna i jak zwykle źle na mnie patrzy i krytykuje na prawo i lewo, za sam fakt, że żyję i to z jej synem (!), a niegodna jestem tego.

Jakoś mi jest niefajnie i gdybym mogła, to bym kogoś wczoraj zagryzła. Ale się opanowałam. Oby mi szybko przeszło, bo ludzie ode mnie uciekną...