piątek, 2 sierpnia 2013

część V

Ogólnie - gdzie byłam i co widziałam - katedra

Mieszkałam w miejscowości Beauvais. To była nasza "baza wypadowa". W miasteczku tym, niemal tuż za moim oknem, jest katedra. Piękna, ogromna, taki sobie kościółek, pod wezwaniem Św. Piotra. Zwiedzanie katedry było rozłożone na 3 razy, ponieważ przy pierwszych dwóch podejściach była już zamknięta, a ja nie dopatrzyłam dobrze godzin wejścia. Tak więc, jak mawiają starzy górale, do trzech razy sztuka.
Kilka słów o katedrze (niestety nie moich, bo tam wszystko tylko po żabiemu było napisane).
Katedra w Beauvais to jedyny w swoim rodzaju nadal czynny kościół, który jest pierwszorzędnym przykładem architektury późnogotyckiejJej sklepienie w południowym ramieniu poprzecznej nawy ma 48,5 m wysokości i jest najwyższym sklepieniem gotyckim na świecie. W jednej z jej bocznych kaplic znajduje się zegar astronomiczny z 1866, który - to już od siebie - robi duże wrażenie.
Z powodu niestabilnej konstrukcji, ciągle grożącej zawaleniem, budynek katedry został wpisany na listę World Monuments Watch sporządzoną przez World Monuments Fund 100 Most Endangered Sites 2000 i 2002, prywatną fundację zajmującą się najbardziej zagrożonymi zabytkami na świecie.
Katedra ma długość 72,5 m, w tym 47 m prezbiterium. Szerokość transeptu (nawy poprzecznej) wynosi 58,6 m. Zewnętrzna wysokość budowli wynosi 67,2 m, fasady południowej – 64,4 m.
Charakterystycznym elementem architektury zewnętrznej jest obiegający prezbiterium system przypór zwieńczonych pinaklami (elementy zdobnicze, smukłe kamienne wieżyczki), zbudowanych dla przejęcia naprężeń sklepienia i ścian. Dla dodatkowego wsparcia zbudowano przy nich jeszcze w średniowieczu wolno stojące filary, połączone ze sobą stalowymi drążkami. Prezbiterium otoczone jest wieńcem siedmiu kaplic. W niektórych z nich zachowały się średniowieczne witraże.
Na południowej ścianie prezbiterium znajduje się średniowieczny zegar (XV–XVI w.) a obok niego imponujący zegar astronomiczny z 1866, o którym wspominałam. Poniżej załączam swoje zdjęcia. Teksty zaciągnęłam z Wikipedii, ponieważ jak wspomniałam, na miejscu wszystko było nie po mojemu.
Ja na tle tego "giganta"
 
Wspomniane witraże w kaplicach bocznych i dokoła ołtarza (nie mam ręki, ani świetnego aparatu, więc wybaczcie)
Średniowieczny zegar, a obok zegar astronomiczny, który znajduje się kilka kroków w lewo.
Rzut oka na nawę główną i organy (akurat zagrały - piękne)
 
Wyjście/ wejście główne.


Plik:Picardie Beauvais3 tango7174.jpg 
Jeszcze raz zegar średniowieczny, skopiowany z wikipedii - tutaj jest lepiej ujęty i widoczny, niż na moich autorskich zdjęciach. Na lewo od niego zaczątek zegara astronomicznego.

Napiszę Wam również o zamku, który odwiedziłam, a dokładniej oglądałam z zewnątrz ;) Ale nie wiem kiedy. Do poczytania!


wykorzystane źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Katedra_%C5%9Bw._Piotra_w_Beauvais

czwartek, 1 sierpnia 2013

moje francuskie wakacje - część IV

Dzień trzeci zwiedzania (czwarty dzień wakacji)

Na ten dzień pozostawiliśmy sobie atrakcje, których nie udało się nam "obskoczyć" w dni poprzednie z różnych powodów. Niestety, nie udało się nam zobaczyć nocnych pokazów w parku, z okazji 20-lecia jego istnienia. Było zbyt późno, dzieciaki nam padły na twarz, nie było jak podskoczyć. Może kiedy indziej jeszcze się nam uda :)
Zwiedzanie zakończyliśmy popołudniu i już około 14-tej zebraliśmy się do domu, po drodze zahaczając o McDonalda (cóż... niezdrowo, ale się najedliśmy).

Dzień piąty.
Gorąco... Gorąco... Gorąco!!!! Dobra, skoro gorąco, jedziemy nad morze. Obiadek i wio! Raptem 1,5 godziny drogi i jesteśmy! Morze!!! A raczej zaczątki oceanu, końcówka kanału La Manche. Jest! czekaj, Czekaj, gdzie jest to morze? Yhm, odpłynęło... znaczy odpływ był. Dzięki czemu plaża miała drobne 400-500 metrów... Kupa miejsca do leżenia.... Ale nie da się ukryć - powietrze boskie, wiatr od wody, lekki chłodek, cud miód i orzeszki - czego chcieć więcej? Poza wodą nieco bliżej, oczywiście, ale nie bądźmy zachłanni. Wielorybek, czyli mła, ułożył swe ciało na kocyku i było mu dobrze. W domu okazało się, że ten wiaterek, i ten chłodek, i to słoneczko, mimo, że mocno popołudniowe, lekko opaliło nam to, co wystawiliśmy na ich działanie. Nosa sobie wielorybek nie posmarował i ma rumiany obecnie :) Dzień zakończył się pysznymi lodami.

Dzień szósty.
Przyszła kolej na Paryż. Paris, Paris... Wybraliśmy ten dzień, ponieważ w niedzielę można wszędzie parkować i nie ma za to opłat. Dodatkowo, miejscowi zwykle uciekają z miasta, więc liczyliśmy na mniejsze tłumy. Plan działania i wycieczki był, wszystko wydrukowane, nawigacja nastawiona, plecaki spakowane - lecimy! Jedziemy znaczy. Coś o Francji - charakteryzuje się zupełnie inną architekturą, niż nasza, swojska. Wszystko jest uporządkowane, domki wyglądają wręcz malowniczo, swojsko, każdy wyposażony w okiennice i obsadzony kwiatami (wyglądało mi to na pelargonie).
Na Paryż plan był następujący - parking przy Polach Elizejskich, przejście pod Łuk Triumfalny, potem pod Wieżę, powrót po auto, przejazd w okolice Luwru i katedry Notre Dame. Na miejscu okazało się, że jest jeden drobny problem. Taki tyci-tyci. Poza 37 stopniami na termometrze. Nie można nigdzie dojechać, tłumy ludzi i cała masa policjantów obstawiających wjazdy. Gdzieś i jakoś zaparkowaliśmy i przyszło natchnienie. Jest zakończenie wyścigu Tour de France. No nic, plan się zmodyfikuje. Poszliśmy kawałek Polami, doszliśmy pod wieżę, nawet na nią wjechaliśmy. Pokąpaliśmy się w fontannach, przeszliśmy przez Pola Marsowe do kolejnej fontanny, potem spacer powrotny. I tyle. Było niesamowicie gorąco, za gorąco, na dalsze chodzenie. Temperatura sięgała 37 stopni. Owszem, zobaczyliśmy co nieco, uliczki, kamienice, itp. Jednak czuję spory niedosyt. Jednak nie było szans na więcej w tym dniu. Po prostu się nie dało... dokończymy innym razem. A poniżej kilka fotek:
Zdjęcie Zdjęcie
Zdjęcie Zdjęcie 
Zdjęcie Zdjęcie 
Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie 

środa, 31 lipca 2013

moje francuskie wakacja - część III

Dzień trzeci - drugi dzień zwiedzania parku Disneya (będzie dużo zdjęć).

Dzień drugi zwiedzania zaczęliśmy stosunkowo wcześnie - ok. 10-tej. Na wstępie muszę pochwalić organizację całego parku. Nasi powinni się od nich uczyć. Na wstępie parking - z uśmiechem na ustach i "bonżurem" jesteśmy kierowani na kolejne miejsca. Nie ma stawania "gdzie popadnie" - po kolei, miejsce, po miejscu, parking jest zapełniany. Dalej jeszcze lepiej. Każda atrakcja, każda kolejka jest uporządkowana, ludzie są kierowani do wejścia, wyjścia - po prostu marzenie! Ale dobra - zaczynamy zwiedzanie. Plan z mapą w przysłowiowe zęby i jedziemy!

Nie będę Was zanudzać, co widzieliśmy, co zwiedzaliśmy. Było super! Spędziliśmy tam cały dzień, a podsumowaniem była wieczorna parada. Odkryłam w sobie na nowo dziecko i bawiłam się świetnie w domku Śnieżki, jak i na laserach Buzza Astrala! A żeby przekazać Wam nieco czarów, z którymi mieliśmy do czynienia - zdjęcia z parady!

















To był koniec dnia drugiego :) Bajeczny, rzekłabym :)

poniedziałek, 29 lipca 2013

Moje francuskie wakacja - część II

Dzień pierwszy.
To był dzień przylotu. Dzień poświęcony na ogarnięcie się, przepakowanie ciuchów, zrobienie zakupów. Dzień na zaaklimatyzowanie się. Na następny dzień, po wcześniejszym obiedzie, mieliśmy wyruszyć do disnaeylandu.

Dzień drugi.
Obiadek ok. 12-tej i jedziemy. Podbijać Disneyland. W pierwszej kolejności pojechaliśmy się zakwaterować w domku. Mieszkaliśmy w ośrodku Davy Crockett Ranch. Ośrodek położony jest w lesie. Mieszkaliśmy w małym domku, bungalowie, który wyglądał mniej tak:

Dzieciaki miały swoją małą sypialnię z łóżkiem piętrowym. Oczywiście czysta mała łazienka z wanną i osobna ubikacja. Byłam bardzo mile zaskoczona, bo było bardzo czysto i przyjemnie. Domek miał wszystko, co potrzeba. Po zakwaterowaniu się pojechaliśmy do parku.

Cały Disneyland składa się z 2 części - tego głównego paku oraz części Studio. Zaczęliśmy od części Studio. Są tam atrakcje związane z kręceniem filmów, z bajkami, dla nieco starszych dzieci. Byłam z Młodą na małym rollercosterze, mąż z Młodym na Zyg-Zaku, połaziliśmy, pooglądaliśmy i wracali do domu. To był "lajtowy" dzień. Jedną atrakcją, którą moje dziecko świetnie zapamiętało, był przejazd specjalnym autobusem po studiu filmowym. Polegało to na tym, że jechało się wagonikami, a lektor (francuski i angielski) opowiadali, jak zmieniało się kręcenie filmów w czasie. Mijaliśmy fragmenty dekoracji z różnych filmów, np. Pearl Harbor. Atrakcją główną był pokaz efektów specjalnych. Wagoniki wjeżdżały do studia. Po lewej stronie, niemal na wyciągnięcie ręki, była atrapa kanionu, w którym stała ciężarówka, były beczki z paliwem. Nagle zaczynał padać deszcz, słychać nadchodzącą burzę, ulewa całkiem pokaźna, zewsząd grzmi. I w tym momencie zaczyna drżeć ziemia. Wagoniki zaczynają się trząść, chybotać na boki, wszystko się rusza - nadeszło trzęsienie ziemi. Jedna z beczek zaczyna się palić - czuć żar na twarzy. Ogień pojawia się również na ciężarówce - huczy i trzaska. A potem powódź - z góry, ze szczytu kanionu lecą zwały wody i nikną pod naszym pociągiem. Ale dla wzmocnienia efektu - woda leje się również górą, nad naszym pociągiem i przelewa się przez dach, ochlapując lekko pasażerów. Potem wszystko ustało i pojechaliśmy dalej - do Londynu zdewastowanego przez ziejącego ogniem smoka ;) Młody w ryk! Przez kolejne dni palcem na mapia pokazywał gdzie kategorycznie NIE CHCE iść jeszcze raz :D
C.D.N. (ze zdjęciami)