piątek, 14 grudnia 2012

nie ma mnie

...i na razie nie będzie chyba. Podróżuję po swoim skrawku Polski. Jutro lekko sapnę, zrobią zakupy, pójdę na mecz (oby Resovia wygrała, bo inaczej mnie mąż więcej nie zabierze). W poniedziałek - alergolog i delegacja, wtorek - delegacja (tym razem Kraków - po raz drugi), środę - delegacja. A potem? Zastanowię się, jaki mamy aktualnie dzień tygodnia oraz jak się nazywam. I doczekam do soboty, aby ruszyć z przygotowaniami wigilijnymi (znaczy włączę się w pomoc mamie).

Młoda ma problemy skórne :| ruszyło grzanie, ruszyła krtań (dopiero co mi wyszła ze stanu zapalenia), a teraz od tygodnia walczymy ze swędzącymi nogami i kaszą, która jej wyskoczyła, którą drapie i trze. Wczoraj w ruch poszły emolienty, bo kuźwa, nie wiem, jak inaczej. Moczyła tyłek w wodzie z emulsją ze 20 minut prawie. Pani w sklepie zamówiła mi balsamik do ciała dla dzieci z AZS - powinien być w poniedziałek. Miałam próbkę - jest okej, ładnie się wchłania, nie pachnie, jest bardzo delikatny.

A w młodego diabeł wstąpił - chyba egzorcystę zamówię, bo się cholernik zrobił z niego straszny. Cokolwiek mu zabronimy lub zrobimy inaczej - ryk. Na szczęście jesteśmy na to odporni i włączamy totalnego "ignora". Diablę drze się z 10 minut, potem mu przechodzi. Ale zrobił się ostatnio strasznie niedobry. Niech świadczy o tym fakt, że coś podsłuchał gdzieś i wczoraj wołał do mnie "jeteś gupia!".... oczy miałam jak pięć złotych, jak to usłyszałam, młody dostał ochrzan (że nieładnie, mamusię serduszko boli, jest mi przykro) i mamusię przepraszał od razu sam z siebie "nie ciałem, mamo". Albo zwracam uwagę, żeby tak nie robił, bo się uderzy, bo nie wolno, bo zniszczy i słyszę "cicho! nie gadaj mnie". Ręce momentami opadają i mam ochotę udusić.

W przyszłym tygodniu opiszę Wam, jak przebiegała wizyta u dentysty... komedia normalnie.

P.S. pozwolę sobie siebie dodać - udały mi się ostatnio zakupy :D to się pochwalę :D Sukienka ma jeszcze łatki na łokciach i jest przemiła w dotyku. Nieskromnie mówiąc - dobrze się w niej czuję :)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Minął kolejny rok...

Minął, nie da się zaprzeczyć. Jestem o rok starsza. Z tej okazji życzę sobie:
- 10 ton cierpliwości - po piąteczce na dzieciaka, żebym mniej drażliwa była, gdy dom rozwalają, gdy się kłócą, gdy latają z ciągłymi skargami "aonmito" i "aonamito" - prawie jak po japońsku. Na męża już nie chcę, bo się zaczynam przyzwyczajać. A on też się wyrabia - są tylko pojedyncze wyskoki, kiedy przydałoby się pakiet cierpliwości poszerzyć.
- wygranej w totka - najlepiej podczas kumulacji, a co! życzę sobie :D Nie żeby pieniądze dawały szczęście, ale na pewno życie ułatwiają. Paroma banieczkami nie pogardzę :)
- zdrowia sobie życzę - dla dzieci, męża i siebie też, dokładnie w takiej kolejności, jak wymieniłam. Dzieci - wiadomo, mąż - ktoś na ten kram musi robić, a ja - no ktoś tym w końcu musi sterować i mieć kontrolę! Inaczej się zawali.

I w ogóle, i w szczególe, życzę sobie, aby nadal było nie gorzej niż jest - "lepiej" mile widziane, ale powiedzmy sobie szczerze - jest dobrze. I niech nadal trwa :)