wtorek, 20 sierpnia 2013

absurd absurdem absurd pogania, czyli o rowerach w mieście

Normalnie mnie trafi zaraz coś! Jak co dzień do śniadania robię prasówkę i widzę artykuł o rowerzystach - na moście tym razem. No i czytam, co robię źle, jak zapewne spory odsetek mieszkańców, który aktualnie porusza się na rowerze z przyczyn różnych. Miast się chwali ścieżkami, rowerem miejskim, że przyjazne, że ekologia, i tym podobne szmery bajery. Ale....
I tak oto oczy me widzą taki tekst:
50 złotych kosztuje przejechanie rowerem po chodniku mostu Lwowskiego w Rzeszowie. Takie mandaty wlepiają policjanci rowerzystom, którzy łamią przepisy. Samochody na moście mogą jechać maksymalnie 50 km na godzinę, a w takim wypadku rowerzyści muszą poruszać się po jezdni.

Yhm, czyli dowiedziałam się czegoś nowego - mam szczęście, że ostatnio wracałam od lekarza za darmo, a nie za 50 zł, bo na moście z roweru nie zsiadłam. A tam rzeczywiście ścieżka urywa się przy rozpoczęciu mostu.
W mieście jeździć z przepisami się po prostu nie da... To, co miasto oferuje, to jest jedynie namiastka. Chwalą się, że mamy tyyyle kilometrów ścieżek. Ale... jak zwykle jest jakieś ale. Ścieżki urywają się nagle, nie wiadomo czemu, albo tuż przed przejściem, albo przed parkingiem (wycięty fragment chodnika na potrzeby parkingu), po to, żeby 100 metrów dalej ponownie się zacząć (parking się skończył). Pominę już samochody zaparkowane na ścieżkach, które przylegają do ulicy. Duże skrzyżowanie, światła, kilka pasów i prrr kobyłka, koniec ścieżki, ciąg dalszy za światłami. Jadę taką ścieżką ponad kilometr i nagle stop - powinnam zejść z roweru i przejść przez drogę, żeby po drugiej stronie znowu wsiadać. Okej - rozumiem, przy mniejszych ulicach, gdzie rower może nagle wyskoczyć, ale przy 4-pasmówce, gdzie jest sygnalizacja - nie do końca się zgadzam z takim pomysłem. Przecież na czerwonym nie wjadę, tylko na zielonym. A skoro ja mam zielone, to samochody czerwone - więc w czym problem? W pieniądzach, bo jeśli wyznaczą ścieżkę, to będą musieli dodatkowy sygnalizator dostawić, ze znaczkiem rowerka. Poza tym, mam takie ulice po drodze do pracy i muszę mieć oczy dookoła głowy, bo kierowcy mają w poważaniu zielone na przejściu, jeśli oni mają "strzałkę". Wielokrotnie nawiewałam, czy to na nogach, czy na rowerze, przed takim baranem. Bryluje tu moje ulubione przejście pod realem. Ale idźmy dalej. Jeżdżę wolno, nie szaleję, jeszcze nikomu pod koła nie wjechałam, ani nie rozjechałam pieszego, nawet jak mi wlezie niczym krowa na środek ścieżki, bo piesek chciał na trawkę po drugiej stronie chodnika,

Jeżdżą po chodnikach, tam, gdzie im nie wolno, oraz pokonują przejścia dla pieszych na rowerze. Dlatego patrole policji są uczulone na to, by w swojej codziennej jeździe po mieście zwracać szczególną uwagę na poruszających się rowerzystów. - Chciałbym przypomnieć, że po chodniku rowerzysta może jechać tylko w trzech przypadkach: jeżeli szerokość chodnika wzdłuż drogi, po której poruszanie się pojazdów jest dozwolone z prędkością większą niż 50 km/godz., wynosi co najmniej dwa metry (ok. czterech standardowych płyt chodnikowych) i nie ma wydzielonej specjalnej drogi dla rowerzystów; w razie ekstremalnych warunków pogodowych - burza, śnieg, grad, deszcz, gdy jezdnia jest na tyle śliska, że poruszanie się po niej rowerem jest bardzo niebezpieczne; oraz jeśli opiekujemy się kierującym rowerem dzieckiem, które nie ukończyło 10. roku życia. Pozwolenia na jeżdżenie chodnikiem nie mają jednak opiekunowie podróżujący rowerem z dzieckiem przypiętym do fotelika - wylicza rzecznik KWP w Rzeszowie.

Cały tekst: http://rzeszow.gazeta.pl/rzeszow/1,34962,14393198,Rowerzysci_na_moscie_Lwowskim_lapia_mandaty.html#LokRzeTxt#ixzz2bAVsQMmi


Dodatkowym utrudnieniem jest komunikacja miejska. W Rzeszowie jest zakaz wsiadania z rowerem do autobusu. Ścieżki, które znajdują się np. w centrum, nad rzeką, nad zalewem, są oddzielone od reszty miasta ulicami. Jeśli chciałabym pojechać z dzieckiem na Bulwary, muszę załatwić auto z bagażnikiem i tam dziecko dowieść. Mogłabym autobusem, ale nie wolno. Nawet jeśli jest pusty. Jeśli złapię gumę gdzieś w drodze - to mam murowany spacer. Nawet jeśli autobus jedzie pusty. Wózki z dziećmi wozić można. Rowerów nie można, bo mogą zabrudzić ubranie, uszkodzić odzież lub pasażera, i zajmują za dużo miejsca. Wózki nie zajmują. Oraz wózkiem nikt nigdy komuś w nogi nie wjechał. A rowerem na pewno by to zrobił. Jak miałam wózek, a autobus był wypełniony - nie wsiadałam. Rowerem też bym nie wsiadła. Ale cóż... Ten zakaz jest uważam zły. Uważam, że kierowcy powinni traktować przewóz rowerów zdroworozsądkowo - jeśli jest mnóstwo miejsca - nie wywalać takiego pasażera, bo to się wiąże z dodatkowym skasowanym biletem. Czyli zarobkiem.

Co do konfliktów - jeszcze słów kilka.
Powiem szczerze - między rowerzystami, kierowcami i pieszymi zawsze będą zatargi. Zawsze się znajdzie jakiś baran, który narobi złej opinii, w każdej z tych grup. To fakt, że mijałam wielu baranów - rowerzystów, którzy nagle wjeżdżali na ulicę, lawirowali między pieszymi, z ostrożnością byli na bakier. Ale nie raz i nie dwa było tak, że jadę ścieżką, a tu nagle myk - pieszy sobie idzie. Ostatnio - szeroki chodnik, obok ścieżka, po chodniku idą 3 panie, obok ścieżką pan, osoba nr 4. Oczywiście idą pełną szerokością. Jak użyłam dzwonka, to pan do mnie z tzw. japą "co się czepiasz? miejsca nie masz? ulica jest!". A na ulicy zakaz jazdy rowerem. Odpowiedziałam panu, że skoro jak krowa włazi na środek ścieżki rowerowej, to niech się liczy, że go przepędzą. Nie odezwał się. Jeśli mam gdzieś dojechać, tak planuję przejazd, żeby jechać ścieżkami - ile się da. Szanuję pieszych i nie jeżdżę ich częścią chodnika. O to samo proszę ich. Ścieżek jest mało, więc nie łaźcie po tym, co zostało dla nas. Kierowcy nasz często nie widzą, bo nie są przyzwyczajeni. Ileż to razy musiałam jechać środkiem drogi w obawie przed wyjeżdżającymi autami - nie patrzą, tylko wsteczny i dajesz! A rowerzysta - jego problem. Najwyżej uskoczy, wjeżdżając nagle pod koła innemu.

P.S. żeby nie było, że jednostronna jestem i nieobiektywna - pochwalam takie wpisy: TUTAJ


poniedziałek, 19 sierpnia 2013

dostałam zjebkę

Oj, dawno mi nikt takiego wykładu nie palną, jak w piątek popołudniu. Oj, poczułam się jak uczennica, co wie, że nic nie umie, a stula pod tablicą i plecie farmazony. Rzecz dotyczy mojego leczenia, a konkretnie szczepienia na alergię. Po zażyciu szczepionki mam w przychodni spędzić ok. 30 minut na obserwacji. Potem, po powrocie do domu nie wolno mi podejmować wysiłku fizycznego, spożywać napojów procentowych, zażywać ciepłych kąpieli - to są główne zabronienia. Pech chciał, że moja przychodnia leży za przeproszeniem - w pizduuu, na drugim cholernie odległym końcu miasta. Do niedawna był autobus, który mnie tam woził. Ale nasze przedsiębiorstwo komunikacyjne pozmieniało trasy, wycięło kursy i autobusu od lipca niet. No więc sobie radzę. Albo jadę innym i robię 10 minut spaceru, albo na rowerze. I za ten rower dostałam zjebkę. Bo nie wolno mi. Jakoś sobie nie zdawałam sprawy, że w dniu szczepienia powrót na rowerze, te 10 km, jest nader niewskazany. Ponoć niedawno mieli takiego klienta, co przyjechał, zaszczepił się i do domu nie dojechał, bo po drodze zmarł. Dostał wstrząsu. Oj, nasłuchałam się opierdzielu. W efekcie, ściągnęłam mojego ojca, co bagażnik rowerowy posiada i mnie zwiózł do domu. Chyba więcej już takiej goopoty nie popełnię.