poniedziałek, 29 lipca 2013

Moje francuskie wakacja - część II

Dzień pierwszy.
To był dzień przylotu. Dzień poświęcony na ogarnięcie się, przepakowanie ciuchów, zrobienie zakupów. Dzień na zaaklimatyzowanie się. Na następny dzień, po wcześniejszym obiedzie, mieliśmy wyruszyć do disnaeylandu.

Dzień drugi.
Obiadek ok. 12-tej i jedziemy. Podbijać Disneyland. W pierwszej kolejności pojechaliśmy się zakwaterować w domku. Mieszkaliśmy w ośrodku Davy Crockett Ranch. Ośrodek położony jest w lesie. Mieszkaliśmy w małym domku, bungalowie, który wyglądał mniej tak:

Dzieciaki miały swoją małą sypialnię z łóżkiem piętrowym. Oczywiście czysta mała łazienka z wanną i osobna ubikacja. Byłam bardzo mile zaskoczona, bo było bardzo czysto i przyjemnie. Domek miał wszystko, co potrzeba. Po zakwaterowaniu się pojechaliśmy do parku.

Cały Disneyland składa się z 2 części - tego głównego paku oraz części Studio. Zaczęliśmy od części Studio. Są tam atrakcje związane z kręceniem filmów, z bajkami, dla nieco starszych dzieci. Byłam z Młodą na małym rollercosterze, mąż z Młodym na Zyg-Zaku, połaziliśmy, pooglądaliśmy i wracali do domu. To był "lajtowy" dzień. Jedną atrakcją, którą moje dziecko świetnie zapamiętało, był przejazd specjalnym autobusem po studiu filmowym. Polegało to na tym, że jechało się wagonikami, a lektor (francuski i angielski) opowiadali, jak zmieniało się kręcenie filmów w czasie. Mijaliśmy fragmenty dekoracji z różnych filmów, np. Pearl Harbor. Atrakcją główną był pokaz efektów specjalnych. Wagoniki wjeżdżały do studia. Po lewej stronie, niemal na wyciągnięcie ręki, była atrapa kanionu, w którym stała ciężarówka, były beczki z paliwem. Nagle zaczynał padać deszcz, słychać nadchodzącą burzę, ulewa całkiem pokaźna, zewsząd grzmi. I w tym momencie zaczyna drżeć ziemia. Wagoniki zaczynają się trząść, chybotać na boki, wszystko się rusza - nadeszło trzęsienie ziemi. Jedna z beczek zaczyna się palić - czuć żar na twarzy. Ogień pojawia się również na ciężarówce - huczy i trzaska. A potem powódź - z góry, ze szczytu kanionu lecą zwały wody i nikną pod naszym pociągiem. Ale dla wzmocnienia efektu - woda leje się również górą, nad naszym pociągiem i przelewa się przez dach, ochlapując lekko pasażerów. Potem wszystko ustało i pojechaliśmy dalej - do Londynu zdewastowanego przez ziejącego ogniem smoka ;) Młody w ryk! Przez kolejne dni palcem na mapia pokazywał gdzie kategorycznie NIE CHCE iść jeszcze raz :D
C.D.N. (ze zdjęciami)

10 komentarzy:

  1. Ale fajnie!!!!!! Jak Młody nie będzie chciał, to ja mogę za nie go.... hi, hi, hi!!!!
    Czekam na następną relację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robiło wrażenie :) Byliśmy na karuzeli latający dywan alladyna, na piesku z Toy Story, młoda ćwiczyła krzyki w specjalnym mierniku natężenia z bajki Potwory i spółka. Było bajecznie :) Stary może się zabawić, a co dopiero dziecko, takie już starsze. Bo młody na wejściu nie chciał na nic iść, ale go braliśmy "na siłę" i potem mówił, że jednak fajne było :)

      Usuń
  2. się Małemu nie dziwię wcale, trzęsienia ziemi, ziejące ogniem smoki... a gdzie księżniczki, żaby, krasnoludki?... :) ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On w ogóle jakiś bojaźliwy. Tam za ciemno, tu za głośno, to z szybko... Nie dogodzisz. Jak to chłopu ;)

      Usuń
    2. nooo, takiemu młodemu chłopu to rzeczywiście trudno.. potem, jak zacznie się "starzeć", zaczną się pojawiać coraz nowsze sposoby aż wreszcie zostanie ten jeden, najważniejszy ... pełny żołądek oczywiście :))))))

      Usuń
  3. To mój Mały pewnie by na piechotę do kraju wracał :))) Też jakiś taki mało odporny na takie atrakcje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myśmy już później brali go na atrakcje mimo oporu i lekkich sprzeciwów. Nie będzie cały czas ktoś z nim stał obok przecież. Potem mówił że jednak fajnie było.

      Usuń
    2. Mój ma to samo. Jak go nie zaciągnę, to sam nie pójdzie :) a potem się cieszy, że "fajne, fajne" :)))

      Usuń
  4. :))) dobre - myślałam, że na koniec jednak będzie, że chce tam wrócić :))))

    OdpowiedzUsuń