środa, 3 października 2012

dosyć tego imprezowania

Uzupełnienie dnia nr 2.
Zapomniałam napisać, że zgłosiłam się na ochotnika, celem ułożenia i wlezienia na wieżę ze skrzynek. Chciałam się zmierzyć z moim uczuciem niesmaku i dyskomfortu, jakie pojawiają się, gdy np. jadę wyciągiem krzesełkowym (małe krzesełko - duża przestrzeń dokoła + wysokość = coś mi tu nie pasuje). Nie żebym miała lęk wysokości, ale... coś jest nie tak. No więc idę, mówię sobie, dasz babo radę, bo jakby inaczej? Ułożyłam 13, kładąc 14-tą zachwiałam się, to co miałam w ręce puściłam => koledze na głowę (kolega ma cholerny refleks, bo złapał w locie, zanim go rąbnęło) i dalej już nie chciałam. Poddałam się. Włażenie na takie coś wiąże się ze strasznie głupim uczuciem i wrażeniem, że moja wieża stała krzywo, niczym w Pizzie. Ale ponoć nie miałam racji. I oczywiście wrażenie, również mylne, że znajdowałam się stanowczo dalej od ziemi, niż w rzeczywistości.

Dzień 3.
Jak już wspomniałam, dzień nr 3 wiązał się i był po brzegi wypełniony odgłosami typu "yyy", "ooooho" i "aaaaa". Świadczyły one o pewnym dyskomforcie związanych z chodzeniem, głównie w dół, np. po schodach. Mile widziane były w tym dniu wysokie fotele z poręczami, wysokie muszle klozetowe, najlepiej z poręczami (takie dla niepełnosprawnych, najlepiej na podeście). Nic to, cierp ciało jak żeś chciało. No i komu w drogę temu czas - pora się pożegnać i udać w kierunku domu. Tylko będąc w okolicy, w której bywa się rzadko, należało to wykorzystać. Pojechałyśmy więc do Muzeum w Kozłówce. Pierwsza myśl, pierwsze zdanie po wejściu do pierwszej komnaty "Ojaaaa, Łańcut się chowa". Byłam pod ogromnym wrażeniem i niesamowicie mi się tam podobało. Aż dziw, że nie wpadłam tam wcześniej, bo niemal obok Kozłówki przejeżdżam co najmniej raz w roku. Od dziestu lat. No ale lepiej późno niż wcale. Jedna rzecz zakłóciła mi zwiedzanie - grupa emerytów, pod którą się podpięłyśmy - szła za szybko. A na schodach na koniec wrzucili piąty bieg i już nie miałam szans usłyszeć przewodniczki - zostałam w tyle, nawet staruszek z laską mnie wyprzedził... Ale sam pałacyk - coś pięknego, przepych, ogromna ilość drobiazgów, bibelotów, eksponatów - Łańcut zmarniał w porównaniu... A szkoda.
 


I tak oto dobiegła końca moja wycieczka. I ja tam byłam, miód i wino piłam :)

18 komentarzy:

  1. Tak! Byłam w Kozłówce i odniosłam podobne wrażenie. To dwa razy bardziej zagracony Łańcut w miniaturze :) Ale ja, jako szowinistka lokalna i wyznawczyni nieprzeładowania zdecydowanie pozostaję przy Łańcucie - więcej w nim smaku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój lokalny patriotyzm nieco stracił po zwiedzaniu Kozłówki... na prawdę mi się podobała :)

      Usuń
    2. Mnie też naprawdę się podobała!

      Usuń
    3. Tylu obrazów na raz, chyba jeszcze nie widziałam :) i dowiedziałam się też, skąd pochodzi słowo "karambol" :)

      Usuń
    4. :)
      Etymologia w ogóle bywa ciekawa i... zaskakująca :)

      Usuń
  2. z moim lękiem wysokości nie wlazłabym na żadną wieżę ze skrzynek (czy z czegoś innego)... mnie zakręciło się w głowie i serce o mało mi nie wyskoczyło z piersi w cyrku, gdy stanęłam na tej drewnianej podłodze metr (góra półtora !...) nad ziemią... miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. współczuję :) u mnie lęk, czy jak to nazwać znika.... w górach! Tam mogę sobie siedzieć nad przepaścią i dyndać nogami :) potem się muszę tylko zastanowić, jak stamtąd zleźć, żeby życia nie stracić ;)

      Usuń
    2. po przeczytaniu, na samą myśl, serce mi kołacze :)

      Usuń
    3. A mam na FB takie zdjęcie, zrobione jakby lekko z góry i z tyłu, jak się odwracam - jak się dobrze przyjrzysz - ziemi nie zobaczysz :) Była ze 100 metrów niżej, albo i więcej... Ma tytuł "prawie na kościelcu" :)

      Usuń
  3. Ja ma lęk wysokości jak stoje na cymś mało trwałym. W górach też mi mija ;)
    Ale na skrzynki bym nie wlazła, z moim brakiem koordynacji ruchowej spadłabym pewnie już z trzeciej!

    A pałacyk musiał być piękny... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. N prawdę był, ładny park - taka namiastka Wilanowa, bo mniejszy. A sam pałacyk - cudny, mnóstwo bibelotów drobiazgów, eksponatów. Wszechobecny przepych. Największe wrażenie wywierały piece - takie były ogromne!!!

      Usuń
    2. Ale kusisz...ja keidyś w podróż poślubną chciałam się wybrać na zwiedzanie polskich zamków i pałaców! no cóż, życie i ślub z człowiekiem o innym guście zweryfikował moje plany...ale jeszcze całe życie przede mną :)

      Usuń
    3. a kto Ci dziecinko naopowiadał, że po ślubie to już tylko z mężem? sama pojedź :) w księgach o zasadach po ślubie nie ma ani słowa, że hobby należy realizować wyłącznie z mężem! słowo! :)

      Usuń
  4. Góry jak najbardziej, wieża ze skrzynek nigdy w życiu. Pałacyk wydaje się rzeczywiście piękny. Nie byłam tam nigdy ale kto wie? Może kiedyś.Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli pocieszający jest fakt, jak będziemy emerytkami, to tez tak będziemy "smigać" ;-)
    To taki komentarz jakby bez związku z tematem głównym ;-)
    I drugi, równie twórczy, że takie wielkie lustro by mi się przydało, jak na focie. I łóżko w sumie też ;-)
    Przeprowadzam się, więc dlatego takie uwagi :)
    Buziak :)

    OdpowiedzUsuń