poniedziałek, 8 października 2012

na prośbę Miśki, ku uciesze ludu

Kto do Miśki zagląda, ten wie, że ostatnio zawiodła ją równowaga i stabilność i Miśka wylądowała z hukiem na d.... szacownych czterech literach znaczy :) Aby Miśkę pocieszyć opowiedziałam jej swoje przypadki z życia, co by się dziewczyna nie zamartwiała, że tylko ona jest zgrabna inaczej ;) Poprosiła mnie, żebym to opublikowała, tak więc na jej prośbę robię z siebie ofiarę losu.

Zauważyłam u siebie jedną prawidłowość. Mianowicie, ilekroć pomyślę "a może nie spadnie?" lub "a może się nie przewróci?", to oczywiście wspomniany przedmiot, a wraz z nim ja - leci na łeb na szyję, a im publika większa, tym efektowniej.

Raz przytrafił mi się dość ciężki tydzień. Zestroiłam się niczym stróż w Boże Ciało - sukienka princeska, elegancka bluzka, żakiecik, czerwone piękne pantofelki, miałam w tym dniu jakieś spotkanie z klientem. Wychodzę z pracy, a za drzwiami mam do pokonania 2 stopnie (słownie: dwa). Na schodach stał pan administrator i z kimś rozmawiał. Ja z szerokim uśmiechem powiedziałam "dzień dobry" i runęłam w dół. Jeden stopień zeszłam, drugi już mi się nie udał. Francja-elegancja wylądowałam na czworaka z wypiętym w kierunku pana tyłkiem. Urażona duma, obtarty włoski but i zdarte do krwi kolano - nie wiem, co bolało bardziej. Ale pozbierałam się z chodnika momentalnie. Poszłam za winkiel i tam stałam powstrzymując łzy niemal, nadal nie wiem, czy ze wstydu czy z bólu kolana :) No po prostu miodzio.

Ze dwa dni później jechałam do innego klienta. I ponownie francja-elegancja, te same buty (!) - powino mi dać do myślenia. Musiałam przejść przez dziurę po płocie, a dokładniej po siatce. Na małym dworcu było nieczynne przejście "górą", a na dole brama była zamknięta łańcuchem. Wszyscy obchodzili tą powstałą wyrwą obok. I tak lazłam, torebunia, komórka przy uchu - z mamą gadałam. Tak się skupiłam, by nie wpaść w jakąś dziurę, by się nie potknąć i nie wywalić - kolano nadal mi przypominało o niedawnym wypadku, że nie spojrzałam w górę. Po wyjętym elemencie płotu została sztywna, twarda, metalowa poprzeczka. Zobaczyłam chyba wszystkie gwiazdy, ptaszki, i co tam jeszcze w komiksach malowali - wszystko to malowniczo latało wokół mojej głowy. Mama wylądowała na ziemi. Całe szczęście, że przyrżnęłam tam, gdzie są włosy, bo nie czas iść na spotkanie z klientem mając mega śliwę na czole. Wróciłam tego dnia do pracy i zapowiedziałam, że w tym miesiącu nie idę na żadne spotkanie, bo szkodzi to mojemu zdrowiu. Głowa na szczęście nie była rozcięta, co sprawdziło 2 ludzi, którzy szli ze mną przez tą dziurę i pozbierali mnie nieco do kupy.

Przypadek inny - narty. Zeszłam z wyciągu i postanowiłam iść już bez nart na obiadek. Raz, dwa, trzy - jebut i oglądam niebo. Tjaaaa.... Przy moim wzroście upadek z takiej wysokości wyrządził pewne szkody. Na szczęście na pogotowiu zapewnili mnie, że ręka jest cała tylko mocno potłuczona. Bolała mnie też inna partia ciała, ta pod plecami, mniej szlachetna, ale jej powiedziałam, że w życiu nie prześwietlę, bo jak? Tyłkiem do góry? Bez przesady, może samo przejdzie. Przeszło, po paru tygodniach ;) Tylko rodzice musieli co 2 dzień przyjeżdżać, żeby mi dziecko wykąpać, a niańka łóżko ścieliła (pech chciał, że mąż był w delegacji akurat).

Przypadek kolejny - czyli nie popisuj się, bo ci na zdrowie nie wyjdzie. Było to na pewnym wyjeździe. Siedziałam sobie ja na oknie i malowniczo zajadałam jogurt. Na dole "chłopaki", którzy usiłowali zagadać. Wszystko pięknie, ładnie i powabnie do momentu, w którym jogurt się skończył i przyszedł czas z okna zleźć. Jakoś. Musiałam stanąć na fotelu, obok była ława. Może się nie przewróci? I stanęłam. Bum, łup, trach, itp. Fotel rzecz jasna się przewrócił (no jak się staje na poręczy, to rzecz niemal oczywista jak słońce), z fotelem poleciałam ja, obrus z ławy, z obrusem pół kilo cukru, które tam stało i nie wiem, co jeszcze. Rumoru narobiłam takiego, że się dwa sąsiednie pokoje zleciały zobaczyć co się stało i czy jeszcze żyję. Żyłam, bałagan ogarnęłam, ale śmiech "chłopaków" zza okna długo mnie prześladował.

Całe życie, ze szczególnym uwzględnieniem lat młodości, przytrafiały mi się dziwne rzeczy. A to na drodze wyrosła mi w poprzek ławeczka między słupkami przystanku, a to się gałąź na drzewie pode mną załamała, a to znikąd zrobiła się kałuża, która nagle zamarzła i śnieg ją przysypał, a to płytki chodnikowe nagle się krzywiły i zaczynały odstawać, na tyle, aby na nich wywinąć orła, a to ktoś nagle niechcący ruszał z miejsca tak, że wchodziliśmy na kurs kolizyjny, ale na tzw. glebie lądowałam ja.....

Na podstawie zdobytego doświadczenia zauważyłam i spisałam sobie pewne zasady:
- jeśli sądzisz, że coś się może tym razem nie przewróci, to na pewno się przewróci, a ty polecisz z tym czymś.
- człowiek po upadku, choćby nie wiem co się działo, zbiera się z ziemi tym szybciej, im widownia szersza.
- po widowiskowym łapaniu zająca, choćby nie wiem jak bolało - idziemy, nie zatrzymujemy się, zaciskamy zęby i nie pokazujemy po sobie nic. Jak gdyby nic się nie stało....
- im większa publika, tym wypadek efektowniejszy.

28 komentarzy:

  1. Tygrys, to piękne jest :))))...uśmiałam się w głos,aż się moje Młode do pokoju zleciały sprawdzić, co z matką się porobiło... że też Ty się nie połamałaś na wskroś to ... CUD ... miłego wieczoru...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. coś podobnego Miśka mi powiedziała i kazała wszystko spisać i opublikować :)

      Usuń
  2. Mnie to przypomina moje "Soir de makrelle"... :))))
    http://frau-be.blogspot.com/2012/07/28-niedziela-opublikowany-na-starym.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też dobre :))))))))))) Młoda zrobiła jakieś fotki?

      Usuń
    2. Na szczęście nie przyszło jej to do głowy, była zajęta śmianiem się :))

      Usuń
    3. A szkoda :))) normalnie śmiałam się w głos :)))

      Usuń
  3. Ależ to ogólnie znana rzecz jest, że jeśli coś ma się stać, to się stanie :)))
    No bardzo Ci współczuję tych bolesnych przygód, bardzo. Najbardziej to chyba tego walnięcia w głowę... szkoda szarych komórek przecież ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, to bolało, muszę przyznać :) siedziałam na spotkaniu, rozmawiałam o współpracy i czułam pulsowanie :)

      Usuń
  4. Po prostu ..swój do swego ciągnie;))
    Po prostu piękne! Kwiczałam w głos;)- jak dobrze,że to za Tobą,bo wyszłabym na potwora;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na prawdę miałam talent do efektownych wypadków, jak na przykład wjazd do piwnicy zębami w dół... Albo bieg do autobusu po zasypanej śniegiem kałuży... a pod lodem była woda, trochę błota, kawałki cegieł.... Nasza nauczycielka była straszna formalistka jeśli chodzi o nieobecności i spóźnienia. Tego dnia była godzina wychowawcza i oszywiście kazała mi wyjaśnić, czemu nie było mnie, dajmy na to na historii. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że się wywaliłam koncertowo na lodzie, upaćkałam cała wodą i błotem, rozbiłam nogę i musiałam wrócić się przebrać :) Wyjątkowo nie wnikała w szczegóły i mi usprawiedliwiła :)

      Usuń
  5. Ja tez jakby nie odstaję. Kto mnie czytał ten wie, jak na rolkach tyłek potrzaskałam :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. O ja Cię... Niezła jesteś ;) Ale jeszcze lepsza w opisywaniu tych przygód :):) Masz talent komediowy :):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem czy komediowy... chociaż.... jakby to lądowanie ze schodka nagrać, to by niezła komedia była ;)

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. W życiu! Włoskie malinowe pantofelki na obcasie! Do grobu mnie chyba z nimi położą ;)

      Usuń
  8. Bardzo to nieładne co napiszę ale jakoś mi lżej, bo i ja miewam takie wpadki.Jak tylko pomyślę, że coś mi się nie może przydarzyć to...Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie powinno się śmiać z czyjegoś nieszczęścia!
    Ale nie mogę! Ryczałam na głos aż się Kudłata wychyliła z jaskini z pytaniem na ustach cooooo? I z uważnym spojrzeniem. Lepsza ode mnie jesteś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A śmiej się na zdrowie :) po wszystkim ja też się śmieję :)

      Usuń
  10. Znam, przerobiłam - jak popisywałam się szpagatem, to gdy zerwał się mięsiec ponad miesiąc chodziłam i do lekarza nie zaszłam :PPP

    Pozdrawiam, ze zrozumieniem :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zrobić szpagat na nierozgrzanych mięśniach - to boli...

      Usuń
    2. To była jeszcze gorsza sytuacja - ja ze szpagatu z nogami na wprost chciałam przejść w ten boczny, którego rzecz jasna robić nie umiałam.
      Mięsień mi się zwyczajnie wykręcił :P

      Ale bolało, fakt. Do tej pory siedzenie dłużej niż 2 godz przypomina mi o moim geniuszu :)

      Usuń
    3. Wierzę. Ja szpagat zrobić umiałam, na prawą i na lewą nogę, do tego w poprzek, czyli tzw. sznura, brakowało mi może niecałe 10 cm. Któregoś dnia, nierozgrzana wystarczająco zbyt mocno zrobiłam wymach i tylko się skuliłam mówiąc "ał". Dwa dni potem zachodziłam w głowę, skąd u licha, mam siniaka w tzw. "kroku"???? Zdaje mi się, że to był ten wymach :) bo dość długo chodziłam kulawo, a żeby wrócić do formy musiałam kilka miesięcy ćwiczyć i rozciągać na powrót mięśnie. Potem taki uraz zaliczyłam jeszcze raz i już na jedną nogę szpagatu nie zrobię... Musiałabym na prawdę dłuuuugo ćwiczyć, a lata już nie te, i chęci mniejsze... no chyba, że z córką :) dla przykładu - ona teraz chodzi na gimnastykę :)

      Usuń
  11. Aleś dała popis! :)))
    Swego czasu ja też ciągle lądowałam z jakimiś obrażeniami na ciele. Szczególnie upodobałam sobie kolana, bo na nie upadałam i uda, bo na ich wysokości często kończą się narożnikami meble :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, z tymi zakończeniami mebli to cała prawda i aktualne do dzisiaj :) Ja to sobie tłumaczyłam (i czasami tłumaczę nadal), że mam po prostu takie długie nogi, że czasami się plączą ;)

      Usuń
  12. :o))))) Przepraszam, nie powinnam się tak śmiać zaraz od wejścia, ale nie mogłam się powstrzymać oraz w tym wypadku miło jest wiedzieć, że są lepsi od nas ;o)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdarzają się tacy :) czasem warto się pocieszyć, że nie jesteśmy sami ;)

      Usuń