środa, 19 listopada 2014

pokusy, pokusy, na każdym kroku pokusy....

Ostatnio sobie dogodziłam.... jakkolwiek to brzmi, myślcie sobie, co chcecie :P
Generalnie - uległam pokusie.... Popełniłam grzech nieumiarkowania w jedzeniu, ze szczególnym uwzględnieniem słodkiego. A wszystko zaczęło się tak niewinnie...
Najpierw chora była młoda i siedziałam z nią 3 dni w domu. Co robi Tygrys, jak siedzi w domu? Otóż - gotuje. Gotuje do przesady i często gęsto za dużo. Na szczęście od czego jest zamrażalka i pudełka po lodach! Alleluja! Bo nie wiem, co bym z tą ilością fasolki po kretyńsku zrobiła....
Potem, jak młoda zdrowiała, lekkie przeziębienie dopadło Tygrysa... Zaczęło się niewinnie, lekkie drapania, lekko przytkany nosek, lekka temperaturka - nic wielkiego, ale dmuchamy na zimne, więc hyc pod kołderkę, w towarzystwie aspirynki, czosnku, imbiru, soczku malinowego - niniejszym matka jest chora (niemal obłożnie - dodajmy dramatyzmu, żeby nie było, że bezczynnie leży) i cmentarny łikendzik przeleży. Zresztą, futra z norek, woniającego naftaliną nie posiadam, to po co mam lecieć na cmentarz, skoro nie mam w czym się lansować?
Nic to, leżymy... I tak mi się spodobało, że przedłużyłam tą opcję aż do następnej niedzieli... a co...
mąż tylko był szczęśliwym człowiekiem, bo mu żona zamilkła na 6 dni i miał jakiś spokój w domu, przerywany wypluwaniem płuc (ale luzik - co wyplułam, wkładałam na miejsce z powrotem). Jak nie wierzycie - zapytajcie Natt, jak do niej zadzwoniłam to zapytała, co mi tak szafka strasznie skrzypi w kuchni... to jej wytłumaczyłam, że to nie szafka, tylko ja osobiście sobie westchnęłam, że nie czuję się chyba najlepiej....
Noo, więc wracając.. posiedziałam w domu ekstra półtora tygodnia (długi łikend doszedł), więc się realizowałam.... kuchennie, kurde mol... chora byłam, to nie łaziłam na zumbę i fitness.... i mi się chciało....
Efekt:
- zrobiłam napoleonkę na całą blachę z piekarnika - zeżarliśmy
- zrobiłam miodownik - zeżarliśmy
- zrobiłam bezę z 10 białek (taki torcik) z kremem toffi - zeżarliśmy
- zrobiłam sobie quesadillę - zeżarłam sama
- końcem zeszłego tygodnia, będąc w stanie lekkiej desperacji - zeżarłam pół puszki mleka skondensowanego........

Jesoooo, jaka ja jestem słodkożerna!!!! Na całe szczęście, antybiotyk się kończy - wróciłam na zumbę. Efekt: bolą mnie pośladki, bolą mnie uda, boli mnie brzuch (myślałam, że macicę urodzę, ale się kuźwa zaparłam - co??!! ja nie zrobię wszystkich serii??? JA?!?!?!). I jest mi bosko... Oraz - już mi się nie chce słodyczy... Endorfiny wystarczą :) a zakwasy przypominają, że teraz zrzucić to, co się zeżarło nie będzie taką bułką z masłem - 3 tygodnie przerwy robią swoje....

20 komentarzy:

  1. Po pierwsze- też chodzę na zumbę! ;-) Kocham to! Po drugie też pluję i z powrotem, od dwóch dni. Jeść mi się nie chce, słodkiego jakoś w ogóle. Choć jak czytam o Twoich smakołykach to mi się zachciewa- właśnie sięgnęłam dzięki Tobie po czekoladę, dzięki! ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę bardzo :) Ja sobie trzasnęłam sałatkę - lepsze to niż chipsy, albo czekolada :D

      Usuń
    2. Ale moja gorzka była, czyli samo zdrowie! Endorfinki, magnezik itp. ;-)

      Usuń
    3. Gorzka?????? To nie czekolada :P

      Usuń
  2. Niestety ja jestem nałogowcem "słodkożercą" ale walczę od kilku tygodni dzielnie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wystarczy zacząć ćwiczyć - od razu ochota na słodkie mija! serio!

      Usuń
  3. A ja nadal skrzypię gdyż nie miałam trzech tygodni wolnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję... mi na szczęście puściło, ale fakt - cały tydzień siedziałam na tyłku w domu, dostając świra, a mąż nawet po chleb mnie nie wypuszczał. Plus 14 dni antybiotyku, niestety.... poprawa przychodziła cholernie powoli, bo dopiero po tygodniu...

      Usuń
  4. w ten weekend, ze słodkiego, bedziesz miała sok malinowy we "wściekłych psach", po tym nie bedziesz skrzypieć... :))))))))

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, już mnie swędzi za uszami, gdy to czytam! Ostatnio, na urodzinach kuzyna zmusiłem się do połowy kawałka tortu - więcej nie dałem rady. Ze słodyczy najbardziej lubię piwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za uszami Cię swędzi?????? Może nie wymyłeś? :P
      Piwo dobra rzecz! Byle z sokiem imbirowym ;)

      Usuń
  6. ale bym pożarła łakocie
    ale by mi doopa urosła
    ale by mi ciasno w garderobie było
    ale macham wieczorowo gapiąc się na rozwarte opakowanie wafelków w czekoladzie - Gryzmo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od gapienia się słodyczy w ustach nie przybywa ;) lepiej zjeść, jak się już otworzyło...

      Usuń
  7. Wniosek: natchnienie nachodzi człowieka w stanie choroby obłożnej (chociaż u mnie się to jakoś nie sprawdza...). Zazdroszczę quesalidy...zrobiłem ją własnoręcznie lata temu będąc w Stanach jeszcze :) I zazdroszczę "beza"...

    Powiedz mi jeszcze, że robisz rozpływający się w ustach jabłecznik to wpraszam się na degustację :D

    Uważaj na siebie...dużo zdrówka :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę Cię rozczarować - jabłecznika jeszcze nie próbowałam.... Pleśniaczek - owszem, z jabłkami, czy śliwkami, ale na szarlotkę chodzę do mamy ;)
      Potrafię jeszcze tort z wkładką orzechową i wiśniami - mam "opracowany" i wychodzi :)
      Za życzenia dziękuję, staram się pilnować i od zarażonych trzymać się z daleka! choć nie zawsze się udaje ;)

      Usuń
  8. Ja tez tak lubię poszaleć kulinarne jak Ty ;)
    Zresztą mam zbyt na okrągło, także wyjścia nie ma!
    No i zdecydowanie leiej gotować i piec jak się jest zdrowym,wiec się nie wyglupiaj juz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak jestem zdrowa, to biegam na ćwiczenia, a jak biegam na ćwiczenia, to parcie na słodkie mam zdecydowanie mniejsze :)

      Usuń