czwartek, 9 maja 2013

chciałabym, chciała...

Niedawno sobie z kimś rozmawiałam, z osobą, która ma problemy finansowe, takie rzeczywiste, realne i odczuwalne na każdym kroku. I to jest poważny problem życiowy, jak zrobić, żeby wyżyć. I tak pod wpływem tej rozmowy zaczęłam się zastanawiać, jak to jest ze mną?
Było przez chwilę niewesoło. Nieważne czemu. Musiałam się trochę pogimnastykować, tu policzyć dokładniej, tam z czegoś zrezygnować - ogólnie mówiąc. Starałam się jak mogłam i jakoś to było. Nie powinnam narzekać, bo mam co jeść, dach nad głową i to własny, więc nie pada na tę głowę.

W zeszłym roku firma zalazła mi za skórę strasznie. Jako handlowiec powinnam "dorabiać" premią. Stąd niższa podstawa. I wszystko byłoby okej, gdyby nie działania mające na celu pozbawienie mnie tej części wynagrodzenia. Mówię tu o całkiem sporej kasie, przynajmniej jak dla mnie. Czuję się zwyczajnie "wyrolowana" i pokrzywdzona. Firma potrafiła zmienić zasady, wywindować progi, itp. I zamiast KASY miałam kaskę, na waciki. A limity wyrabiałam... a obrót swój zwiększyłam parokrotnie... i bardzo ważnego klienta przyprowadziłam i się nim opiekowałam... Owszem, to też był pieniądz i zwykle szybko znajdował zastosowanie - nowe buty dla dzieciaków, koperta na chrzcinach, większe zakupy. Nie wspomnę już o terminie wypłat tych bonusów - dokładniej o opóźnieniach... Ale było, minęło. W tym kwartale sytuacja się poprawiła i dzięki wielkiemu zleceniu w marcu mam na wakacje - jak wypłacą ;)

Do czego dążę. Wkurza mnie trochę, że w sumie wszystko, co zarobię, gdzieś się rozchodzi. Nie zostaje prawie nic na zapas. Przejadamy. Spłacamy kredyt, płacimy za przedszkole, opłaty, zakupy, pożyczka, itp. Pracuje się tyle lat, a nie stać nas na ten przykład na nowe auto (nawet nowe używane). Kończę powoli spłacać mieszkanie i wypadałoby się rozejrzeć za czymś większym, bardziej przyszłościowym. A w takiej sytuacji z autem możemy się pożegnać. Albo rybka, albo organy. Jak w zeszłym roku musiałam zmienić dzieciakom pokój, to nie mieliśmy wakacji. Albo rybka, albo organy. Ktoś powie - nie jedź na wakacje, odłóż sobie. Ale z drugiej strony nie chcę! Chcę poczuć, że po coś pracuję, że po coś zarabiam, że czeka mnie nagroda. Nie tylko po to, żeby mieć lepszą kanapę, czy większe mieszkanie - chcę mieć coś z życia. Chcę mieć możliwość odpocząć na urlopie. Nie chcę się zarzynać na 2 etatach, po to by na siłę zarobić na dom. Jak będzie trzeba - będziemy mieszkać w bloku. Jednak równocześnie chciałabym mieć możliwość zamienić małe mieszkanie na większe. Boli mnie to, że wiąże się to z ogromnym wysiłkiem i mega oszczędzaniem. Nie powinno tak być! Zarobki powinny być na takim poziomie, żeby można było żyć normalnie i w miarę swobodnie. Nie szaleję z kasą, nie wydaję na prawo i lewo, nie kupuję byle czego, bo mi się spodobało. Każdy zakup przemyślę i przeanalizuję pod kątem przydatności i niezbędności. A przyznam, że chciałabym tego NIE robić. Pieniądze może i szczęścia nie dają, ale cholernie ułatwiają życie. Marzę, żeby zarabiać tyle, aby czuć się bezpiecznie. Tyle, że po wejściu do sklepu, jak zobaczę coś fajnego, to będę mogła to kupić, np. mała zabawka, jakaś bluzeczka, że nie będę się musiała zastanawiać, czy mogę wydać dodatkowe niezaplanowane 50 zł, bo w tym miesiącu np. wypadły niezapowiedziane wydatki w postaci kupy leków dla kolejnych chorych osobników. Albo, że tym miesiącu kupiłam kurtki, więc sandały w przyszłym. Chciałabym inaczej, chciałabym, chciała.....

30 komentarzy:

  1. No tak ... kasa kasa kasa. Sporo się wokół tego kręci, jak nie wszystko. Podobnie jak Ty i pewnie wielu tutaj miałem swego czasu ciężką sytuację, gdzie tzw "miedziaki" już się liczyło i to skrupulatnie. Dopiero druga praca sprawę poprawiła. Ja dokonałem w swoim życiu pewnego wyboru, ze względów czysto osobistych (tzn może nie będę o nich zanudzał szerszego grona czytelników) mimo swoich lat nie zdecydowałem się na zakup mieszkania, o budowie domu nie wspominając. Fakt udało mi się zamieszkać w tzw TBS-ie, który raczej nie będzie moja własnością, a w którym póki płacę (dość spore opłaty) mogę mieszkać. Taki był wybór, świadomy, mając swoje lata i zaczynając od zera, brać kredyt tylko po to by mieć świadomość że to MOJE - dla mnie nie miało sensu. No ale to specyficzna moja personalna sytuacja. Pieniądze są, jestem chyba jedną z tych osób którym wystarcza to co ma, chociaż to nie są kokosy. Ale dodając do tego co mam - brak kredytu... to naprawdę można się poczuć szczęśliwym człowiekiem :) i materialnie zaspokojonym

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myśmy mieszkanie kupili, bo była ku temu ogromna okazja. Kredytu płacę razem z opłatami tyle, ile za wynajem bez opłat. Ale dodatkowy tyś. do półtora rozwiązałoby sporo problemów :)

      Usuń
    2. Nie neguje, mam po prostu nietypową sytuację rodzinną, ale o tym to chyba nie tutaj, nie otwarcie. Wiesz życie zacząłem od zera, wziąć kredyt na 100% wartości mieszkania to samobójstwo rozłożone na jakieś 20 lat.

      Usuń
  2. U mnie finansowo jest źle, czasem tragicznie.
    Ale moi rodzice harowali, odkładali, odejmowali sobie od ust żeby dzieci miały jak najlepiej. Wakacje były, czasem tylko kilka dni ale teraz ojciec mi mówi, że troche żałuje tego biegu. Że może kilka lat później kupiliby dom ale skorzystaliby własnie z tej pracy. Z naszego dzieciństwa i tego, że mogą nas gdzies zabrać.
    Ja jestem z tych, które nie lubia rezygnowac z przyjemnosci-jak mam ochote na pizze to 2-3 dni jem tylko chleb z serem żeby bez wyrzutów sobie na to pozwolić.
    I nie, nie uważam że odkładanie i oszczędzanie to cos złego. Ale nie za wszelka cenę, poza tym wydatki na przyjemności sa niezbędne, aby nam sie chciało zyć, pracować, zarabiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! To jest to, o czym chciałam napisać - że nie chcę gonić, by mieć, chcę skorzystać. Ale z drugiej strony - chciałabym, żeby dzieciaki miały swój ogródek, psa i więcej swojej przestrzeni. Jednak, za przeproszeniem, nie chcę się w tym celu "zarzynać".

      Usuń
    2. Dzieciakom do szczęścia nie jest potrzebny dom z ogródkiem ;)
      Hehe moi rodzice tez tak mysleli ale my nie zwracalismy na takie rzeczy uwagi :)
      Nie wiem, czy ja kiedyś myślenia nie zmienię póki co staram sie uczyć na ich błędach. Pewnie, że czasem nie stać na nic, wtedy nie ma z czego odkladać.
      Ale jesli jest a kwestia wyboru jest jechac na wakacje czy kupic nowy lepszy samochód to dla mnie lepsza opcja są wakacje :)

      Usuń
  3. Taaak... Skądś znam ten ból...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie wiążę tych końców. Nie sięgam. Zwyczajnie,nie daję rady. Ale nie chce mi się już o tym mówić..... I przykro czasem. Bardzo przykro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabyś jak najlepiej, a tu guzik, z pętelką... No kurczę, noooo!

      Usuń
  5. Taaaa, pieniądze szczęścia nie dają, ale zdecydowanie lepiej płakać w nowym Ferrari. A tak poważniej to też popylam na etacie, na zleceniu i jeszcze się czasem lewizna jakaś trafi, ale ja mam syndrom niespokojnych rąk i muszę coś robić :)
    Dobrywieczór:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yhm, to ja mam syndrom "spokojnego tyłka" na którym lubię czasem usiąść, a nie ganiać i wiecznie coś robić ;)
      oraz dzień dobry - wczoraj nie miałam siły nic odpisać.

      Usuń
  6. to jest okropne... ten kraj nam to funduje... studiowałam 4 kierunki, pracowałam na studiach, sama za nie od zera do konca zapłaciłam...by teraz...teraz chodzic od szkoły do szkoły (gdzie szukam pracy) i czuc się poniżana...bo nikt nawet nie interesuje sie moim cv...
    nie ma pracy, nie ma mieszkania nawet, nie ma przyszłości..
    doskonle wiem o czym piszesz...
    ;/
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyszłość jest, tylko jakaś lekko rozmazana. Załamywać się nie wolno, a przebranżowić można zawsze :) serio, wiem to po sobie. Ale fakt - łatwo nie jest....

      Usuń
  7. Przez wiele lat żyłam w Matrixie. Dochody Teda dawały nam spokój. Dzisiaj, kiedy wrócił do Polski, zaczęło się 'normalnie'. Czasem zabraknie, czasem trzeba westchnąć... Jak zaczyna mi to ciążyć, mmówię sobie, że to jest cena za to, że mogę się koło Niego budzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko niestety ma swoją "cenę". Moja pierwsza praca po studiach dawała mi właśnie taki komfort - niestety zlikwidowano moje stanowisko. I teraz jest jak piszesz "normalnie". Kurczę, chciałabym, żeby było ciut lepiej...

      Usuń
  8. Zawsze masz dwa wyjścia.
    Oszczędzaj. I tak nigdy nie wydasz więcej niż zarabiasz.
    Albo... nie oszczędzaj. I zmień pracę nalepiej płatną bo przy takim trybie życia kasy Ci zacznie szybko ubywać.
    Ja jestem zdania, że rozrzutność motywuje do znalezienia lepszego zajęcia. A oszczędność, raczej, do postawy zachowawczej.
    Ale wybór, jak zwykle, należy do Ciebie :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leslie, ja nie szastam pieniędzmi. Uwierz, że znam ich wartość i wiem, ile trzeba na ie zapracować. Zmiana pracy, dla mnie osobiście, wiąże się z pewną niepewnością - czy się utrzymam, czy będzie lepiej, a nie gorzej, kwestie urlopowe i elastyczności w ich braniu... Moja obecna praca ma wartość również pozafinansową, w postaci elastyczności czasu pracy, wspomnianych urlopów, bliskości do domu, szkoły i przedszkola. Dlatego podjęcie decyzji o zmianie jest dla mnie bardzo ciężkie.

      Usuń
  9. a najbardziej wkur..... jest to, że człowiek naprawdę pracuje, stara się.. i nie ma innej opcji tylko albo to, albo to... bo jak za dużo zarobisz to pracodawca od razu w łeb... a jak za mało, to też w łeb... dziki kraj, dzikie obyczaje.. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano dziki... Jak chcesz oszczędzać - nie masz co wydawać, jak chcesz z owoców pracy - nie masz już co oszczędzać. A jakby tak dało się jedno i drugie, to byłoby wspaniale. W moim przypadku dodatkowy 1-1,5 tys. rozwiązałoby dylemat. Czułabym się bezpieczna finansowo.

      Usuń
    2. niestety u naszych pracodawców dobry pracownik, to "zastraszony, niepewny" pracownik... motywacją nie jest nagroda ale raczej kij... żenujące..

      Usuń
    3. * jak chcesz z owoców pracy skorzystać - miało być.

      A wymagania, jakie przedstawiane są w ogłoszeniach są niebotyczne. Jak widzę: min. 3 lata doświadczenia, znajomość języka na poziomie zaawansowanym, znajomość drugiego mile widziana i osoba zaraz po studiach lub w trakcie. Tralalala - a świstak siedzi i zawija... Osobiście bardzo dokładnie czytam ogłoszenia i nie pcham się tam, gdzie wymagań nie spełniam, na zasadzie "a może mi się uda i nie zauważą". Z drugiej strony - może powinnam? Bo nie wiem, gdzie oni takich ludzi znajdują.....

      Usuń
  10. Też bym tak chciała. Wejść do sklepu i po prostu kupić fahna bluzke, a nie przeliczać ile chlebów mogę kupić w zamian. Paradoksalne jest to, że pracodawca wcale nie musi sobie tego odmawiać. Żaden problem dla niego zagraniczne wczasy, nowy samochód i inne orzyjemności. A chłowiek idzie żebrać o podwyżkę, to boi się, że się naraził i prędzej wyleci niż go docenią. Zadziwiające jest też to, że pracowici i skromni zawsze mają do kitu. Trzeba mieć tupet i układy, wtedy jest ok. Porąbane to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chciałabym, chciaaaałaaa, miałabym, miaaaałaaaa :) Niestety, są zawody, są regiony, gdzie nie jest łatwo pracę zmienić, bo nie ma na co i człowiek się cieszy, że w ogóle coś ma i ma za co żyć, mimo, że na pewno nie jest to życie wystawne. Jak zaczynałam sobie na studiach dorabiać, szybko poznałam dokładne znaczenie powiedzenia "na ulicy nie leży..." czy "za darmo nikt ci nie da".

      Usuń
    2. No właśnie.Najgorsze jest to, że nawet jeżeli chcemy zmienić pracę na lepszą, to gdzie? Ja przepracowałam w jednej firmie 17-cie lat i w ramach oszczędności i z powodu kryzysu w budownictwie się mnie pozbyli. A w ramach oszczędności sami pojechali na 3 tygodnie do Egiptu i zakupili nowy baaardzo drogi samochód. Syty głodnego nie zrozumie.

      Usuń
  11. oj Tygrysie jak ja Cię doskonale rozumiem!!!!!
    Ale zawsze kiedy marudzę na naszą finansową niedolę myślę o tych, którzy nie mają co do garnka włożyć...
    i w lotto gram wytrwale ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamma, to nie jest tak, że siedzę i biadolę, że mi źle, i w ogóle świat się kończy, bo mnie nie stać na chanel nr 5 :) Moi rodzice całe życie pilnowali wydatków, o sobie myśleli na samym końcu. Marzy mi się, żebym o sobie mogła myśleć na równi z dziećmi i mężem. Żebym nie musiała ciągle wybierać. Nie żyję w nędzy, co to, to nie. Jednak mogłoby być ciut lepiej, pewnie jak każdemu.

      Usuń
    2. to tak jak u mnie... biednie nie jest ale stan naszych finansów to ciągłe wybory, przeliczanie i rezygnowanie, bynajmniej nie z luksusów!
      pozdrawiam

      Usuń
  12. Gdybym był bogaty łojdiridididi....to bym se kupił harleya:) A tak to ciągle mam go w snach ...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamontuj sobie motorek do roweru albo dokonaj zakupu skutera - będziesz miał przynajmniej namiastkę :)

      Usuń