czwartek, 12 lipca 2012

takie tam codzienne

Zacznę od tego, że dzisiaj...PADA!!!!! Nie pamiętam, kiedy mnie cieszył dzień deszczowy :) Dzisiaj pada i jest chłodniej. Nieco chłodniej było już od wtorku, ale dzisiaj różnica jest na prawdę odczuwalna. Jakieś 15 stopni mniej :) No ale na tym się wesołe rzeczy chwilowo kończą. Młody wystawia nas ostatnio na próbę. Kto silniejszy i wytrwalszy. Wszedł w jakiś dziwny okres buntu, nie wiem czy to bunt dwulatka, trzylatka, półlatka, diabli wiedzą, ale jest gamoń silny jak cholera. I wytrwały w swoim zaparciu, uporze, udawanym płaczu, jęku i pokrzykiwaniu. Normalnie nie do zdarcia. Stal hartowana to przy nim pikuś. Jak się kiedyś obraził na tatę, że mu czegoś zabronił (drobne 5-10 razy) i postawił na moment w kącie (po tym jak ze złości po tym zabronieniu wywalił zabawkę za balkon), to się tak zaparł, że przez 2 godziny do niego nie podszedł, żeby się przytulić czy przeprosić. Nie ma mowy. Jego się nie złamie. Teraz komisyjnie pozbyliśmy się smoczka. Sam wyrzucił, sam się ucieszył, dostał w nagrodę lody (takie mini przyjęcie), wszyscy go chwaliliśmy pod niebo, że jest duży i takie tam. Odpokutowaliśmy to w nocy. Między 3 a 4 nad ranem. A z nami chyba pół bloku. I tak dwie noce z rzędu. Gość się po prostu zwyczajnie rozdarł, rozkrzyczał, niczym dzieciak z filmów o wstrętnych złośliwych bachorkach-potworkach. I nic nie pomagało. Znaczy drugiej nocy pomogło moje śpiewanie kołysanek. Język mi się plątał koncertowo, bo kto to widziało tak nieludzkiej porze nucić aaa, kotki dwa. Przez pół godziny. Jednakowoż trafił swój na swego i my też się nie poddaliśmy :P I smoczek nie wrócił do nas. A ja się za to mogę pochwalić malowniczymi workami pod oczami. Taki element dekoracyjny. Młoda dla odmiany wchodzi w fazę dyskutowania. Wydaję jej jakieś polecenie, a ona albo je ignoruje, albo słyszę "zaaaraaaz, teraz sobie robię coś tam mało istotnego na ten moment", albo wdaje się ze mną w dyskusję. Dzisiaj żyłka mi pękła. Nakrzyczałam na nią z samego rana, efekt był taki, że ja się popłakałam z bezsilności i złości (w tym na samą siebie za utratę cierpliwości i panowania), ona się popłakała, że mama nakrzyczała, a co będzie później - nie wiem. Po prostu mam serdecznie dość jej nie słuchania się. Niestety jest to skutek uboczny długiego przebywania z babcią, która jest na każde jej skinienie, na każdą prośbę i spełnia jej zachcianki (w miarę względnie zdrowego rozsądku). Teraz wraca do pionu i codzienności. I chyba przeżywa szok. A niestety nie mogę jej odpuścić na całej linii, bo za pasem szkoła, w której zginie, jeśli troszkę się nie zmieni, nie zdyscyplinuje. O i tak, wylałam swój żal i zmęczenie na wirtualny papier. Kaca mam po tym poranku.

16 komentarzy:

  1. No moja droga do tej dużej bakterii zwanej "zaraz" to się przyzwyczajaj, bo czym pociecha starsza tym "zaraz" większy. Ale najlepszy sposób na niego jest prosty. Jeśli młodzież coś pilnie potrzebuje to ja też włączam "zaraz". Powodzenia i nie daj się złamać staruszkowie górą:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taaak, właśnie tego się obawiam, że "zaraz" będzie rósł z czasem :) nie chcę ich "tresować", jednak oboje są tak żwawi i nieco "pobudliwi", że tylko stanowczość i jasne zasady mają zastosowanie, odnoszą skutek. Inaczej włażą nam na głowę.

      Usuń
  2. każdemu czasami puszczają nerwy... a dzieciaki często nas testują, na ile damy się nagiąć do ich zachowań... a ten "zaraz..." albo wymiennie "już...", które oczywiście trwa i trwa, to nieodłączna rzecz u młodych... podziwiam Twoją siłę w konsekwencji... miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no z tym smoczkiem byłam bliska oddania, jak się darł i darł i darł, a wkoło spali ludzie :) ale się opłaciło - zobaczymy jak dzisiaj.

      Usuń
  3. Przechodziłam przez to :))) podejrzewam nawet, że nadal trwa, ale udaję ze nie widzę. Natomiast zaraz jest gigantem.
    Zawsze, ale to zawsze, kiedy wydarłam się na Juniorkę, albo wydzieram, bo niestety robię to nadal, to potem jadąc do pracy mam wyrzuty sumienia i obiecuję sbie, że już nigdy, że spokój, łagodność i takie tam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. do następnego razu? ale w sumie to nikt nie obiecywał, że dzieci są łatwe w obsłudze

      Usuń
    2. mało tego... nie dają instrukcji obsługi :))

      Usuń
    3. jak kiedyś taką stworzą, stanę pierwsza w kolejce po zakup z jednego egzemplarza

      Usuń
  4. poczekaj az podrosną :) teraz to pikuś, mój prawie 16 latek wyszedl pol godziny temu z domu na pizze z dziewczyna, i jeszcze jak kazalam mu zabrac bluze (bo dzis akurat ciepla nie ma) to uslyszalam w przekladzie na szybkie rozumienie: matka nie chrzań, ja swoje lata mam, wiem co robie...

    no to jak wie, niech idzie, a ze ja zamiast zoladka mam brylke lodu, to nic... moze sie kiedys przyzwyczaje :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, chyba nie, niepokój zawsze zostaje, niezależnie od wieku :) pozdrawiam

      Usuń
  5. Słyszałam fajny tekst,że dzieci jak małe to takie słodkie,że by się je zjadło,a jak większe to człowiek żałuje,że tego nie zrobił:))
    Trzymaj się;) I bądź wyrozumiała....dla siebie;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Rola "rodzic" to trudna rola! Ba, bardzo trudna! Życzę cierpliwości!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki, jakaś tona na pewno by się nie zmarnowała ;) znalazłaby jakieś zastosowanie

      Usuń
  7. Czyli jest spokonie, jak na wojnie:) Mój 6-letni Młody ma focha co 5 minut. Obraża się i sapie. A mnie aż skręca. Z 15-latką nie jest łatwiej. To jej 'zaaarazz' kończy się tym, że muszę powrzeszczeć, przypomnieć, a ona i tak patrzy na mnie jak na kosmitkę. Ja purpurowieję, a ona ma 'total lajcik'. Takie pokolenie chyba....

    OdpowiedzUsuń