Ostatnio sobie dogodziłam.... jakkolwiek to brzmi, myślcie sobie, co chcecie :P
Generalnie - uległam pokusie.... Popełniłam grzech nieumiarkowania w jedzeniu, ze szczególnym uwzględnieniem słodkiego. A wszystko zaczęło się tak niewinnie...
Najpierw chora była młoda i siedziałam z nią 3 dni w domu. Co robi Tygrys, jak siedzi w domu? Otóż - gotuje. Gotuje do przesady i często gęsto za dużo. Na szczęście od czego jest zamrażalka i pudełka po lodach! Alleluja! Bo nie wiem, co bym z tą ilością fasolki po kretyńsku zrobiła....
Potem, jak młoda zdrowiała, lekkie przeziębienie dopadło Tygrysa... Zaczęło się niewinnie, lekkie drapania, lekko przytkany nosek, lekka temperaturka - nic wielkiego, ale dmuchamy na zimne, więc hyc pod kołderkę, w towarzystwie aspirynki, czosnku, imbiru, soczku malinowego - niniejszym matka jest chora (niemal obłożnie - dodajmy dramatyzmu, żeby nie było, że bezczynnie leży) i cmentarny łikendzik przeleży. Zresztą, futra z norek, woniającego naftaliną nie posiadam, to po co mam lecieć na cmentarz, skoro nie mam w czym się lansować?
Nic to, leżymy... I tak mi się spodobało, że przedłużyłam tą opcję aż do następnej niedzieli... a co...
mąż tylko był szczęśliwym człowiekiem, bo mu żona zamilkła na 6 dni i miał jakiś spokój w domu, przerywany wypluwaniem płuc (ale luzik - co wyplułam, wkładałam na miejsce z powrotem). Jak nie wierzycie - zapytajcie Natt, jak do niej zadzwoniłam to zapytała, co mi tak szafka strasznie skrzypi w kuchni... to jej wytłumaczyłam, że to nie szafka, tylko ja osobiście sobie westchnęłam, że nie czuję się chyba najlepiej....
Noo, więc wracając.. posiedziałam w domu ekstra półtora tygodnia (długi łikend doszedł), więc się realizowałam.... kuchennie, kurde mol... chora byłam, to nie łaziłam na zumbę i fitness.... i mi się chciało....
Efekt:
- zrobiłam napoleonkę na całą blachę z piekarnika - zeżarliśmy
- zrobiłam miodownik - zeżarliśmy
- zrobiłam bezę z 10 białek (taki torcik) z kremem toffi - zeżarliśmy
- zrobiłam sobie quesadillę - zeżarłam sama
- końcem zeszłego tygodnia, będąc w stanie lekkiej desperacji - zeżarłam pół puszki mleka skondensowanego........
Jesoooo, jaka ja jestem słodkożerna!!!! Na całe szczęście, antybiotyk się kończy - wróciłam na zumbę. Efekt: bolą mnie pośladki, bolą mnie uda, boli mnie brzuch (myślałam, że macicę urodzę, ale się kuźwa zaparłam - co??!! ja nie zrobię wszystkich serii??? JA?!?!?!). I jest mi bosko... Oraz - już mi się nie chce słodyczy... Endorfiny wystarczą :) a zakwasy przypominają, że teraz zrzucić to, co się zeżarło nie będzie taką bułką z masłem - 3 tygodnie przerwy robią swoje....
Po pierwsze- też chodzę na zumbę! ;-) Kocham to! Po drugie też pluję i z powrotem, od dwóch dni. Jeść mi się nie chce, słodkiego jakoś w ogóle. Choć jak czytam o Twoich smakołykach to mi się zachciewa- właśnie sięgnęłam dzięki Tobie po czekoladę, dzięki! ;-)
OdpowiedzUsuńProszę bardzo :) Ja sobie trzasnęłam sałatkę - lepsze to niż chipsy, albo czekolada :D
UsuńAle moja gorzka była, czyli samo zdrowie! Endorfinki, magnezik itp. ;-)
UsuńGorzka?????? To nie czekolada :P
UsuńNiestety ja jestem nałogowcem "słodkożercą" ale walczę od kilku tygodni dzielnie ...
OdpowiedzUsuńA wystarczy zacząć ćwiczyć - od razu ochota na słodkie mija! serio!
UsuńA ja nadal skrzypię gdyż nie miałam trzech tygodni wolnego ;)
OdpowiedzUsuńWspółczuję... mi na szczęście puściło, ale fakt - cały tydzień siedziałam na tyłku w domu, dostając świra, a mąż nawet po chleb mnie nie wypuszczał. Plus 14 dni antybiotyku, niestety.... poprawa przychodziła cholernie powoli, bo dopiero po tygodniu...
Usuńw ten weekend, ze słodkiego, bedziesz miała sok malinowy we "wściekłych psach", po tym nie bedziesz skrzypieć... :))))))))
OdpowiedzUsuńeeetam, jedna obiecała drożdżówki ;)
UsuńTa jest!
Usuńbędzie słodko, będzie ostro, będzie świetnie!
UsuńOj, już mnie swędzi za uszami, gdy to czytam! Ostatnio, na urodzinach kuzyna zmusiłem się do połowy kawałka tortu - więcej nie dałem rady. Ze słodyczy najbardziej lubię piwo.
OdpowiedzUsuńZa uszami Cię swędzi?????? Może nie wymyłeś? :P
UsuńPiwo dobra rzecz! Byle z sokiem imbirowym ;)
ale bym pożarła łakocie
OdpowiedzUsuńale by mi doopa urosła
ale by mi ciasno w garderobie było
ale macham wieczorowo gapiąc się na rozwarte opakowanie wafelków w czekoladzie - Gryzmo
Od gapienia się słodyczy w ustach nie przybywa ;) lepiej zjeść, jak się już otworzyło...
UsuńWniosek: natchnienie nachodzi człowieka w stanie choroby obłożnej (chociaż u mnie się to jakoś nie sprawdza...). Zazdroszczę quesalidy...zrobiłem ją własnoręcznie lata temu będąc w Stanach jeszcze :) I zazdroszczę "beza"...
OdpowiedzUsuńPowiedz mi jeszcze, że robisz rozpływający się w ustach jabłecznik to wpraszam się na degustację :D
Uważaj na siebie...dużo zdrówka :*
Muszę Cię rozczarować - jabłecznika jeszcze nie próbowałam.... Pleśniaczek - owszem, z jabłkami, czy śliwkami, ale na szarlotkę chodzę do mamy ;)
UsuńPotrafię jeszcze tort z wkładką orzechową i wiśniami - mam "opracowany" i wychodzi :)
Za życzenia dziękuję, staram się pilnować i od zarażonych trzymać się z daleka! choć nie zawsze się udaje ;)
Ja tez tak lubię poszaleć kulinarne jak Ty ;)
OdpowiedzUsuńZresztą mam zbyt na okrągło, także wyjścia nie ma!
No i zdecydowanie leiej gotować i piec jak się jest zdrowym,wiec się nie wyglupiaj juz!
Jak jestem zdrowa, to biegam na ćwiczenia, a jak biegam na ćwiczenia, to parcie na słodkie mam zdecydowanie mniejsze :)
Usuń