Post przygotowany już chwilę temu, po wizycie u Takiej Jednej, jednak jeszcze nie publikowany. Doczekał się. Głównie z uwagi na fakt, że Taka Jedna zamierza się przewieźć Polskim Busem. Z dedykacją dla przyszłych podróżujących, hehehe.
Się wypuściłam jakiś czas temu na kilka dni z domu i się działo... a co! starsze panie też się mogą bawić! Jak mówiłam, o tym, co się działo na szkoleniu nie będę pisała, wspomnę jedynie, że nie warto jest panierowanych papryczek chilli/ pepperoni - czegoś w ten deseń, bo po ich zjedzeniu nawet kurczak w pikantnej panierce to pikuś! I dostaje się wytrzeszczu oczu. Gorzej, że skutki wykwitły mi potem na czole - dwa dokładnie i trzeba było się pastą cynkową posiłkować i dokładniej maskować przed wyjściem z domu ;)
Nic to. Podróż powrotna to było to! Czekało mnie 10 godzin jazdy. Na samą myśl o tym, już mnie tyłek zaczynał boleć, a w krzyżu łupało. Przygotowałam się rzetelnie - wygodne ciuchy, buty, poduszeczka pod głowę, lekkie przekąski na drogę. I jedziemy. Miało być ciągiem i niemal było, z drobnymi przerwami w 3 dużych miastach (pozdrawiam Ewę! byłam na Waszym dworcu!).
Generalnie nastawienie miałam takie - iść spać i przespać te 10 godzin, co na co dzień mi się raczej nie zdarza ;) Wybrałam sobie takie miejsce, że przede mną i za mną nikt nie siedział. Zależało mi bowiem, żeby nikt mi nie rozkładał siedzenia oraz żebym ja nikomu nie przeszkadzała.
Ale... Po pół godzinie jakiś ciul na kaczych nogach, zwany dalej "burakiem" postanowił sobie włączyć film na laptopie. Wszystko okej, tylko że on sobie wyjął słuchawki - z uszu, nie z kieszeni. I sobie oglądał. Najczęściej powtarzającym się słowem było "FUCK!!!" - rzucane z pasją. Było sporo strzelania i pisku jakiejś złapanej kobiety. Nic to, skoro 3 gniewne moje spojrzenia nie pomogły mimo ich zauważenia, westchnienie też pozostało bez echa (przecież wiadomo wszem i wobec, że kobieta nie mówi wprost, o co jej chodzi!!!), to się odgryzłam :P Wyjęłam słuchawki ze słuchanego radia i panu zagrała akurat Rihanna... Tym razem to burak na mnie spojrzał, westchnął i ... wyłączył film. No to ja radio też :)
Nic, cisza, spokój, jedziemy.... Ale, ale... człowiekowi w podróży, czasami COŚ się może zachcieć! I Polski Bus ma to do siebie, że posiada toalety! Po odjechaniu z dworca Ewy przyszło mi sprawdzić, jak tam jest. No i takie mam wrażenia. Ciasno, ale spoko - miejsca starczy. Chociaż gdybym była w 9-tym miesiącu ciąży, mogłabym mieć problem z domknięciem drzwi. Ale nie byłam, więc spoko. Zamknęłam. Potrzebę zaspokoiłam i....... i wyszła ze mnie baba z bieszczad... Bo... wstyd się przyznać - nie wiedziałam gdzie się spuszcza wodę! Człowiek czasem podróżował w różne miejsca, spotkał się z paroma rozwiązaniami, wiedział, że czasami są guziczki, czasami fotokomórki, czasami panele... no po prostu różnie bywa. Nie tym razem jednak. Stałam jak ten kołek w tej klaustrofobicznej toalecie i ni huhu!!! Nie ma! Guziczka, kropeczki, panelika, przycisku - nosz kurde nie znalazłam! Wymacałam całe pomieszczenie! Dużo tego nie było, więc spoko. Wymacałam wszelkie światełka, podejrzane guziczki, które okazały się zaślepkami - no wszystko. Udało mi się ciapnąć troszkę mydła na ręce - woda już nie poleciała! Musiałam łapki wytrzeć papierem, bo umyć się nie dało. Wpadłam nawet na genialny pomysł, że może gdzieś pod nogą, jak w pociągu.. też nie. A przecież pani przede mną JAKOŚ spuściła - słyszałam! Skoro nie pod nogą, to może na nacisk reaguje? Że kobieta "nie siada" to wiadome. Się siusia w pozycji zwisającej ponad... Może wymaga opadnięcia? No to już! Klapa w dół, tyłek na klapę i naciskam... Wstałam i nic - oczywiście! Akurat musiało mi się to przydarzyć! Trudno.. trzeba w końcu wyjść, przecież nie będę podróży kontynuowała w toalecie. Lekko nasłuchując, czy nikt za drzwiami nie stoi.... delikatnie uchyliłam drzwi.. nikogo nie ma! i fruuu - jak na skrzydłach uciekłam do siebie, żeby nikt nie wiedział, która to taka kulturna, wody nie spuściła. 15 minut później kierowca zarządził postój na stacji, przy której był McDonald - nikt mnie nie wyprzedził w drodze do umywalki z mydłem!
środa, 19 marca 2014
wtorek, 18 marca 2014
ironia losu i takie tam
Wiecie czym jest? Ona ma miejsce wtedy, gdy jedna z największych gaduł w tym kraju ma problemy z gadaniem! A dokładniej, gdy pieje jak młodzieniec po mutacji, płynie przechodzi w seksowną głęboką chrypkę, zwaną czasem zapitym głosem, po to by znowu zapiać jak kogut i na chwilę stracić głos całkiem. Porażka :( a ponieważ ta "ironia" trwa od soboty, to chyba czas na lekarza.... Zostałam dzisiaj komisyjnie wysłana do domu, aby mieć tzw. dzień administracyjny, czyli wszelkie biurowe rzeczy niewymagające mówienia...
A tak w ogóle....
Chodzę z moimi dziećmi tu i ówdzie i mam możliwość poobserwować inne matki i ich "pociechy". I dochodzę do takiego nieskromnego wrażenia, że mimo błędów i niedociągnięć, to całkiem niezła jednak ze mnie matka jest. Wiem, samochwała w kącie stała... Zaraz popadnę w samozachwyt :P
Rzecz w tym, że mam w zwyczaju traktować moje dzieci jak ludzi, małych, mniej rozsądnych, nieco głupiutkich czasami, ale ludzi. A nie "święte krowy". Staram się im cały czas wpajać, że nie są na tym świecie sami. Że jak wariują w przychodni w poczekalni, to nie tylko mi, ale całej poczekalni przeszkadzają i wystawiają na ciężką próbę cierpliwość. Że jak jest na urodzinach jako gość, to nie ono gra pierwsze skrzypce. Że jak rozmawiam z innym dorosłym to należy chwilkę poczekać, bo tak jest grzecznie. Że jak jesteśmy w sklepie, to nie wariujemy. Że jak jedziemy autobusem, to nie krzyczymy, a jak siadamy, to uważamy, żeby nikogo nie kopnąć. I że nie siada się z butami na siedzeniu, bo potem ktoś tego siedzenia również używa - nie tylko oni. Może to brzmi jak jakieś masakryczne zakazywanie. Ale takim nie jest. Uczę ich, że ludzi należy szanować. Tłumaczę im, że należy mieć na uwadze otoczenie. Mimo, że są dziećmi, są też pełnoprawnymi ludźmi. I kultura ich również obowiązuje. I szacunek. Ale... może się mylę i popadam w samozachwyt - niesłuszny całkiem?
A tak w ogóle....
Chodzę z moimi dziećmi tu i ówdzie i mam możliwość poobserwować inne matki i ich "pociechy". I dochodzę do takiego nieskromnego wrażenia, że mimo błędów i niedociągnięć, to całkiem niezła jednak ze mnie matka jest. Wiem, samochwała w kącie stała... Zaraz popadnę w samozachwyt :P
Rzecz w tym, że mam w zwyczaju traktować moje dzieci jak ludzi, małych, mniej rozsądnych, nieco głupiutkich czasami, ale ludzi. A nie "święte krowy". Staram się im cały czas wpajać, że nie są na tym świecie sami. Że jak wariują w przychodni w poczekalni, to nie tylko mi, ale całej poczekalni przeszkadzają i wystawiają na ciężką próbę cierpliwość. Że jak jest na urodzinach jako gość, to nie ono gra pierwsze skrzypce. Że jak rozmawiam z innym dorosłym to należy chwilkę poczekać, bo tak jest grzecznie. Że jak jesteśmy w sklepie, to nie wariujemy. Że jak jedziemy autobusem, to nie krzyczymy, a jak siadamy, to uważamy, żeby nikogo nie kopnąć. I że nie siada się z butami na siedzeniu, bo potem ktoś tego siedzenia również używa - nie tylko oni. Może to brzmi jak jakieś masakryczne zakazywanie. Ale takim nie jest. Uczę ich, że ludzi należy szanować. Tłumaczę im, że należy mieć na uwadze otoczenie. Mimo, że są dziećmi, są też pełnoprawnymi ludźmi. I kultura ich również obowiązuje. I szacunek. Ale... może się mylę i popadam w samozachwyt - niesłuszny całkiem?
Subskrybuj:
Posty (Atom)