W sobotę szef kuchni poleca:
- rosołek
- schabowe zapieczone z ananasem, żurawiną i żółtym serem
- ciasto z rabarbarem
- różowe wino californijskie
Ciasto z rabarbarem:
- 1-1,5 kg rabarbaru (umyć, pokroić i udusić w garnku, aż odparuje)
- 3 szkl. mąki
- 1 kostka margaryny
- 2 łyż. smalcu
- 2 łyżki gęstej śmietany
- 1 szklanka cukru pudru (pół szklanki na ciasto, pół na pianę)
- 3 żółtka i 3 białka
- 1 łyż. proszku do pieczenia
Rabarbar przygotować. Ciasto zagnieść i włożyć do blaszki, wyłożonej papierem lub folią. Zapiec na "prawie gotowe". W międzyczasie ubić pianę, gdy będzie gotowa - dosypać cukier i delikatnie ubijać. Na zapieczony spód nasypać bułki tartej i wyłożyć rabarbar. Na rabarbar położyć ubitą pianę. Ciasto wstawić do piekarnika na kolejne naście minut - aż się zabrązowi i zastygnie piana.
Poleca się spożywać ciasto na majówce, na tarasie lub na zielonej łączce. Smakuje najlepiej.
Smacznego :)
sobota, 5 maja 2012
piątek, 4 maja 2012
pod wrażeniem
Jestem pod nieustającym, niegasnącym wrażeniem, jakie wywarły na mnie wyniki głosowania oraz nowy hymn na nasze mistrzostwa. Teraz, jak nasi nie wyjdą z grupy, to przynajmniej będą mieli usprawiedliwienie. Było dać ludowi głosować.... Było samemu zagłosować, a nie liczyć, że wygra coś nieco lepszego... No nic, teraz już pozamiatane, słowo się rzekło, kobyłka u płota, będziem udawać kury przed meczami...
czwartek, 3 maja 2012
dlaczego nie jestem super matką polką?
Nie dorastam do pięt Matkom Polkom. Dlaczego? Bowiem:
- za chiny ludowe nie mogłam wczoraj na placu zabaw zrozumieć i objąć rozumem dwóch świergolących mam, a tiutiu, a kto tu się do mnie tak uśmiecha? no kto to? no kto to? a to zuzia!! hura!! zuzia!! oejejeje, zuzia!!! tiutiu zuzia!!! Nie udało mi się... poszłam sobie, bo mnie mdliło troszkę :P
- nie potrafię z czułością, miłością i wyrozumiałością w głosie prosić młodego po raz dziesiąty, aby nie jeździł resorakami po ścianie czy nie stukał młotkiem w telewizor, albo nakłaniać młodą do zjedzenia kanapki po 30 minutach memłania jej w ustach i przesuwania po talerzu...
- nie umiem okazywać zachwytu, gdy w połowie śniadania jestem wołana do wycierania pupeńki po strzeleniu mega kupeczki, którą czuć w całym mieszkaniu jeszcze z pół godziny....
- nigdy nie zachwycałam się zrobionymi kupami, siusiami, odbiciami, ulewaniem, i tym podobnymi czynnościami fizjologicznymi
- karmienie piersią uważałam za wygodne i praktyczne, nie dorabiałam do niego żadnej górnolotnej ideologii, a co do nazywania go najpiękniejszą chwilą w życiu matki i dziecka - tja... jest parę innych pięknych, niż zalewanie się mlekiem i zastoje.
- aaa, no i ciąża - też nie zawsze jest piękna i wspaniała, bywa różnie, nie zawsze pięknie i cudownie, bywa niewesoło, boleśnie, zgagowato, i takie tam
- nie uważam swoich dzieci za najmądrzejsze, najinteligentniejsze, najpiękniejsze i w ogóle samo naj... Potrafię dostrzec obok wielu zalet - również kilka wad. Np. dzisiaj na spacerze - inne jakoś potrafiły spacerować z rodzicami - moje ganiały jak wypuszczone z jaskini z wrzaskiem na ustach, Młody mnie ignorował, gdy prosiłam, by wrócił ze środka łąki na chodnik, a Młoda wypierniczyła się na błocie... vanish by się przydał na spranie tego z ciuchów, a nie mam aktualnie.Korciło mnie, żeby udawać, że to nie moje własne osobiste :P
- stanie pół dnia przy garach w kuchni, całodzienna opieka nad dziećmi nie jest dla mnie szczytem perwersji
- po paru dniach spędzonych z moimi ukochanymi pociechami, cieszę się jak głupia możliwością pójścia do pracy.
- gdy mąż wstaje o 3 nad ranem, bo jedzie w delegację - nie wstaję razem z nim, nie gonię łamiąc nogi, by zrobić mu kanapkę na drogę. Wolę jeszcze godzinę pospać spokojnie. On mnie zresztą też nie woła, sam sobie radzi.
- koszule prasuje sobie sam, a jak nie da ich do prania, tylko zachomikuje sobie w szafie - to nie będzie miał wypranych. Ja za niego myśleć nie będę.
Ale mimo wszystko, mimo, że matką polską nigdy nie będę - kocham ich wszystkich i nic tego nie zmieni. Chyba... :P chociaż niemal codziennie nad tym pracują intensywnie.
- za chiny ludowe nie mogłam wczoraj na placu zabaw zrozumieć i objąć rozumem dwóch świergolących mam, a tiutiu, a kto tu się do mnie tak uśmiecha? no kto to? no kto to? a to zuzia!! hura!! zuzia!! oejejeje, zuzia!!! tiutiu zuzia!!! Nie udało mi się... poszłam sobie, bo mnie mdliło troszkę :P
- nie potrafię z czułością, miłością i wyrozumiałością w głosie prosić młodego po raz dziesiąty, aby nie jeździł resorakami po ścianie czy nie stukał młotkiem w telewizor, albo nakłaniać młodą do zjedzenia kanapki po 30 minutach memłania jej w ustach i przesuwania po talerzu...
- nie umiem okazywać zachwytu, gdy w połowie śniadania jestem wołana do wycierania pupeńki po strzeleniu mega kupeczki, którą czuć w całym mieszkaniu jeszcze z pół godziny....
- nigdy nie zachwycałam się zrobionymi kupami, siusiami, odbiciami, ulewaniem, i tym podobnymi czynnościami fizjologicznymi
- karmienie piersią uważałam za wygodne i praktyczne, nie dorabiałam do niego żadnej górnolotnej ideologii, a co do nazywania go najpiękniejszą chwilą w życiu matki i dziecka - tja... jest parę innych pięknych, niż zalewanie się mlekiem i zastoje.
- aaa, no i ciąża - też nie zawsze jest piękna i wspaniała, bywa różnie, nie zawsze pięknie i cudownie, bywa niewesoło, boleśnie, zgagowato, i takie tam
- nie uważam swoich dzieci za najmądrzejsze, najinteligentniejsze, najpiękniejsze i w ogóle samo naj... Potrafię dostrzec obok wielu zalet - również kilka wad. Np. dzisiaj na spacerze - inne jakoś potrafiły spacerować z rodzicami - moje ganiały jak wypuszczone z jaskini z wrzaskiem na ustach, Młody mnie ignorował, gdy prosiłam, by wrócił ze środka łąki na chodnik, a Młoda wypierniczyła się na błocie... vanish by się przydał na spranie tego z ciuchów, a nie mam aktualnie.Korciło mnie, żeby udawać, że to nie moje własne osobiste :P
- stanie pół dnia przy garach w kuchni, całodzienna opieka nad dziećmi nie jest dla mnie szczytem perwersji
- po paru dniach spędzonych z moimi ukochanymi pociechami, cieszę się jak głupia możliwością pójścia do pracy.
- gdy mąż wstaje o 3 nad ranem, bo jedzie w delegację - nie wstaję razem z nim, nie gonię łamiąc nogi, by zrobić mu kanapkę na drogę. Wolę jeszcze godzinę pospać spokojnie. On mnie zresztą też nie woła, sam sobie radzi.
- koszule prasuje sobie sam, a jak nie da ich do prania, tylko zachomikuje sobie w szafie - to nie będzie miał wypranych. Ja za niego myśleć nie będę.
Ale mimo wszystko, mimo, że matką polską nigdy nie będę - kocham ich wszystkich i nic tego nie zmieni. Chyba... :P chociaż niemal codziennie nad tym pracują intensywnie.
środa, 2 maja 2012
jak nie urok...
Jak nie urok... to piegi... tudzież "sraczka" jak mawia moja babcia. Czasami mam wrażenie, że to powiedzenie zostało wymyślone głównie z myślą o mnie... Egoizm? Nieeee, realizm. Mam wrażenie, że u mnie ni może być po prostu normalnie. Ja muszę mieć atrakcje. Wszelkiej maści. Jak się jedno nie oparzy, to drugie złapie ospę. Zęby nie mogą rosnąć normalnie, tylko wszystkie na raz i z zapaleniem dziąseł. Albo wysypka, albo rota w sylwestra, zawsze coś. Wiecznie się coś nakłada na siebie. Teraz się nałożyło to, że rano się dowiedziałam, że zakończyła się nasza współpraca z opiekunką. Nagle i bez ostrzeżenia. Niańka bowiem zaliczyła majówkę z przytupem. Złamała rękę i musieli ją operacyjnie składać :( I niańka się wyłączyła z działania. A ja teraz muszę wykombinować, co zrobić z młodym przez 1,5 miesiąca - od lipca idzie do przedszkola. Ale do lipca jeszcze chwila... Na razie doraźnie będzie babcia, w pojedyncze dni będziemy nadrabiać urlopem. Udało się wszystko szybko dogadać, ustalić, ale najpierw mnie to kosztowało chwilę stresu... No mówię, nie może być normalnie i po kolei....
Nic to, idę z młodą na spacer - młodego podrzucamy babci, a my, jak to kobitki - idziemy kupić sandałki, a potem na lody :) Troszkę się z córką muszę zintegrować. A znacznie łatwiej w pojedynkę, niż jak jest ich dwójka.. Bo we dwójkę to dzisiaj rogów dostawali i warczeli na siebie.... Majówkę czas zacząć, byle nas upał nie dobił.
Nic to, idę z młodą na spacer - młodego podrzucamy babci, a my, jak to kobitki - idziemy kupić sandałki, a potem na lody :) Troszkę się z córką muszę zintegrować. A znacznie łatwiej w pojedynkę, niż jak jest ich dwójka.. Bo we dwójkę to dzisiaj rogów dostawali i warczeli na siebie.... Majówkę czas zacząć, byle nas upał nie dobił.
poniedziałek, 30 kwietnia 2012
wiosna z innej strony
Uwielbiam wiosnę. Jestem istota ciepło i słońcolubna, więc latem nie gardzę. Jednak najbardziej lubię wiosnę. Za jej zieleń, rozwój, optymizm i taką nieokreśloną radość w powietrzu. Jak to mówią - wiosna idzie, wszystko spod ziemi wyłazi. Uwielbiam kwitnące drzewa, ze szczególnym uwzględnieniem magnolii. Uwielbiam stokrotki, fiołki i żółte łąki z mleczami. Pączkujące drzewa z młodymi listkami... Mrrrr, to jest to, co tygryski kochają najbardziej :) W tym roku wiosna uderzyła latem, jak na mnie - ciut za wcześnie, bo ten upał jest jakiś ciężki i męczący - walnęło dzisiaj 30 st. u mnie! Ale nawet tak dziwne wskazania termometru za oknem nie są w stanie zmącić tej radości z nadejścia wiosny. Wiosna na zewnątrz, wiosna w sercu... Byle się jakiś bocian tej wiosny nie zaplątał nad moje osiedle :P A sio!!!
(cholerna) wiosna
No i się zaczęło. Ruszyło z kopyta w sobotę. I daje mi cały czas mnóstwo atrakcji. Lato wiosną? Nieeee, pylenie. Do tej pory jakoś mi nie dokuczało. Ale w sobotę sytuacja się zmieniła diametralnie. Kręci mnie nosie tak, że dostaję świra. Na dodatek kicham, co też samopoczucia mi nie poprawia bynajmniej. Odezwało się przyduszanie, pokasływanie, czyli astma w natarciu. A już odłożyłam inhalator na półeczkę... i leżał tam spokojnie prawie 2 tygodnie. Teraz znowu musimy się zaprzyjaźnić. Oby do 14-tego.... wtedy mam lekarza i dostanę jakieś wspomagacze. Byle mi się zatoki nie zatkały do tego czasu...Aaaaaa-psik!!!!!!
niedziela, 29 kwietnia 2012
dziki osioł
Normalnie to może być moje drugie imię. Orobiłam się wczoraj jak dziki osioł. Żeby to jeszcze jakoś było znacząco widać... Ale niestety. Wszytko leży poukładane i tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało pracy. A w czym rzecz? Byłam z młodą u lekarza, alergologa dodam, robiłyśmy testy. Niestety potwierdza się alergia na kurz, na roztocza. Więc się matka wczoraj wzięła do roboty. Rano na rowerze załatwiła sprawę w mieście, pojechała pół miasta dalej po zakupy, strzeliła obiadem w stylu coś z niczego i zaczęła sprzątać. Młoda na emigracji u babci, tatuś przejął młodego i prawidłowo zareagował na delikatną sugestię "a może byście sobie tak poszli na spacer? tak na2 godziny?". Więc miałam luz. Pokój młodej został uprzątnięty, wymyty, zabawki wymyte, pluszaki wyprane, wszystko od nowa przejrzane i poukładane, wytarte na mokro - jeść z podłogi można niemal... Normalnie padłam w ten upał... Chyba nikt się nie spodziewał środka lata na wiosnę i powietrze było ciężkie. W każdym razie - jestem z siebie dumna, jakniewiemco. Dzisiaj jeszcze została mi zmiana pościeli, umycie żaluzji z drugiego pokoju, podłogi i dokończenie kuchni. Mąż wczoraj się spisał również, bo jak młody spał to zaliczył prasowanie i doprowadzenie kuchni ze stanu katastrofalnego, do względnie umiarkowanego :) Dzisiaj kończymy, bo wczoraj nam dnia zabrakło. A z wycieczki rowerowej przywiozłam sobie pamiątkę w postaci dzwonka. Bo mnie piesi doprowadzili do rozpaczy. Jest pewna grupa osób, która chodzi po chodnikach, nie przymierzając - jak krowy na pastwisku. Jak korzystam z chodnika, to staram się trzymać jednej strony, głównie prawej. Widać nie wszyscy poznali tą zasadę w dzieciństwie i za cel życiowy uznali łażenie środkiem. Bez dzwonka mogę sobie co najwyżej naskakać... Więc się zirytowałam i nabyłam takowy. I oczywiście nie był mi już potrzebny - na szczęście :) Ktoś powie - czemu nie jedziesz ulicą... Bo jest zbyt ruchliwa. Jeśli chodnik jest szeroki, to wychodzę z założenia, że się pomieścimy. A jak nie - to mam dzwonek :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)