O i tak. We czwartek poszłam do pracy, niemal w skowronkach. Zła na męża, z uczuciem pewnej ulgi, że dzisiaj w ciągu dnia wyjeżdża i zobaczymy się dopiero w sobotę wieczorem. Tjaaaa... jak to sobie człowiek czasem wykracze....
W czwartek popołudniu zrobiło mi się zimno. I na nic się zdały 2 bluzki (golf i jeszcze jedna sztuka) oraz sweter. Nawet dogrzewająca farelka nie pomagała - nie mogłam się zagrzać i już. Wracałam z pracy z uczuciem zimna i wyciętej połowy mózgu - taka trochę głupia po prostu. Chciałam zjeść makaron ze szpinakiem i kupiłam - szpinak. Poza tym nie miałam pomidorów, sera feta i tylko resztkę makaronu. Tjaa..
Wieczorem zadzwoniłam do szefowej, że istnieje możliwość, że w piątek nie stawię się w pracy, bo chyba mnie coś łapie.
Piątek - koszmar. Mało mi pół twarzy nie odpadło, ciśnienie zmieniało się przy ruszaniu głową - wcale nie musiałam się schylaćg, gardło nasuwało jak wściekłe. Do lekarza idziemy, bo młody smarka na potęgę i trwa to już za długo (niemal 2 tygodnie). Młodego w wózku pchała córka, bo ja nie dawałam rady. Oddychać mogłam ledwo co. Diagnoza - wirus osiadł w gardle i zaatakował mi zatoki. Prochy mam na 14 dni od razu. Błogosławiony niech będzie ibuprom z dodatkiem pseudoefedryny. W sobotę przewegetowałam. Dzieci robiły co chciały, pierdzielnik był w domu niesamowity, możecie sobie wyobrazić. Na kolację, jakbym mogła, to bym im herbatniki dała :)
W niedzielę jako tako stanęłam na nogi i zaczęłam funkcjonować.
Ech.. cholerna jesień i jej skoki temperaturowe, deszcze, mżawki i wilgoć.
I nie będę się już cieszyć, że mąż sobie wyjeżdża precz, obiecuję. Nawet mimo złości, ucieszyłam się na jego widok jak dziecko. W niedzielę miałam podane śniadanko niemal do łóżka :)
a czemu nie mogłaś?... no wiesz, dać im tych herbatników?... niechby chociażz one miały dobrze :)
OdpowiedzUsuńJako w miarę jeszcze przyzwoita matka podniosłam swoje zwłoki i siłą woli zaprowadziłam je do kuchni (te zwłoki, nie dzieci) i zrobiłam kaszę manną :)
UsuńWitaj w klubie... :/ Jeszcze dziś dogorywam.
OdpowiedzUsuńBidulka... Od dzisiaj mam młodą pod obserwacją, coś z rana jojczała, że ją gardło boli. Możliwe, że jednak od jutra będę na wolnym, ale również z jej powodu.
UsuńU mnie Malutki coś niewyraźny, ale jak ma apetyt to jeszcze tak źle nie jest. Ja powoli wracam do żywych :)
UsuńTobie oczywiście życzę zdrowia :)
Na szczęście mężuś wrócił, to i zdrówko wróci prędzej. Mawiają, co niektórzy, iż na takie niedomagania najlepsza witamina "ch" w łóżku podawana hi, hi, hi....
OdpowiedzUsuńO Ty figlaro ;)
UsuńPodpisuje sie pod DD, na przeziebienia najlepszy jest rumianek, czyli rum do brzuszka i Janek do lozka:))) Albo ziarenko pieprzu - polozyc na brzuchu i rozcierac drugim cialem:)))
OdpowiedzUsuńHahahaha! Rozbroiłaś mnie :)
UsuńJak mnie "coś bierze" (nie mylić z jasną cholerą) to wypijam na noc saszetkę theraflu. Rano po przeziębieniu nie ma śladu. Ostrzegam tylko, że po tym strasznie chce się spać. Absolutnie nie pij tego przed pracą lub jazdą samochodem. :)
OdpowiedzUsuńMi normalnie też go pomaga. Ale nie miałam. Strzeliłam 2 aspiryny ale nie pomogły. Pół nocy w plecy.
UsuńDobrze, że już dochodzisz do siebie :)
OdpowiedzUsuńA herbatników pewnie w domu po prostu nie miałaś, nie? ;-)
Zdrówka!
Miałam... Ale sumienie kazało mi jednak wstać :)
UsuńBez histerii. W niedzielę było jeszcze lato... Poddałaś się psychozie i takie są jej skutki :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Leslie... Ładnie było u mnie w piątek. Od soboty jesień prezentuje swoją najbardziej burą i ponurą stronę. Dzisiaj dla odmiany jest "złota". Ale poprzednie dni.... miało się ochotę pociąć od patrzenia za okno :)
UsuńA dla mnie problemy zdrowotne to totalna abstrakcja. U lekarza ostatnio córka była na bilansie to przez pół godziny szukali karty, i jak się okazało ostatnia wizyta członka naszej pięcioosobowej rodziny spowodowana chorobą to rok... 2004. Jednak zahartowani jesteśmy :)
OdpowiedzUsuńPozazdrościć - mnie wykańczają moje własne dzieci :) Młoda już przestaje chorować, wyrosła z dziwnych przedszkolnych infekcji. Młody jeszcze znosi różne "syfy" do domu i nas zaraża. Koleżanki w pracy mogą prychać, kichać - mnie to nie ruszy. Ale jak dziecko coś przytarga - murowane chorowanie. A niestety - u mnie wali w zatoki momentalnie.
UsuńObecność męża pożądana, wszak bywa użyteczny o ile sam nie choruje ;) Mąż chory to dopiero wyzwanie...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zdrowia życzę!
Mój mąż na szczęście to odrębny gatunek, nie mający nic wspólnego z biadolącym chorym chłopiną - na szczęście. To ja się robię upierdliwa, marudząca i jęcząca :) bowiem nienawidzę kataru i jak mnie łamie w kościach. Wolę być chora "na prawdę", a nie głupio zaziębiona. Ni to pies, ni wydra, ni to leśna kuropatwa.
UsuńNo proszę, jaka ta drug połowa pierwszej potrzebna...
OdpowiedzUsuńCzasami i jesień i przeziębienie się przyda - tak ot do przytulania
to zdrowia i przytulania życzę
http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
http://kadrowane.bloog.pl/
Czasami się przydaje.
UsuńJak śniadanie do łózka to nie jest źle. Zmiany ciśnienia strasznie mnie dołują. Mam nadzieję, że już lepiej? Serdeczności
OdpowiedzUsuńJest lepiej, powoli się oczyszcza, do piątku jeszcze antybiotyk. Zmiany ciśnienia są masakryczne - co drugi-trzeci dzień boli z rana głowa :(
UsuńNo? Polepszyło Ci się już z powrotem czy nadal się pieprzy?
OdpowiedzUsuńPieprzy się Frau, pieprzy na całego :(
UsuńNo to u mnie jest to samo, siedzę i walczę z wirusem, a że odejśc nie chce jutro do lekarza pójść muszę. Pozdrawiam:-)))
OdpowiedzUsuńMój wirus skończył się niestety antybiotykiem, bo wlazł w zatoki i zrobił zapalenie. Minęło 1,5 tygodnia, a zatoki nadal się oczyszczają. Więc jak widać - antybiotyk był potrzebny.
Usuń