Na ten dzień pozostawiliśmy sobie atrakcje, których nie udało się nam "obskoczyć" w dni poprzednie z różnych powodów. Niestety, nie udało się nam zobaczyć nocnych pokazów w parku, z okazji 20-lecia jego istnienia. Było zbyt późno, dzieciaki nam padły na twarz, nie było jak podskoczyć. Może kiedy indziej jeszcze się nam uda :)
Zwiedzanie zakończyliśmy popołudniu i już około 14-tej zebraliśmy się do domu, po drodze zahaczając o McDonalda (cóż... niezdrowo, ale się najedliśmy).
Dzień piąty.
Gorąco... Gorąco... Gorąco!!!! Dobra, skoro gorąco, jedziemy nad morze. Obiadek i wio! Raptem 1,5 godziny drogi i jesteśmy! Morze!!! A raczej zaczątki oceanu, końcówka kanału La Manche. Jest! czekaj, Czekaj, gdzie jest to morze? Yhm, odpłynęło... znaczy odpływ był. Dzięki czemu plaża miała drobne 400-500 metrów... Kupa miejsca do leżenia.... Ale nie da się ukryć - powietrze boskie, wiatr od wody, lekki chłodek, cud miód i orzeszki - czego chcieć więcej? Poza wodą nieco bliżej, oczywiście, ale nie bądźmy zachłanni. Wielorybek, czyli mła, ułożył swe ciało na kocyku i było mu dobrze. W domu okazało się, że ten wiaterek, i ten chłodek, i to słoneczko, mimo, że mocno popołudniowe, lekko opaliło nam to, co wystawiliśmy na ich działanie. Nosa sobie wielorybek nie posmarował i ma rumiany obecnie :) Dzień zakończył się pysznymi lodami.
Dzień szósty.
Przyszła kolej na Paryż. Paris, Paris... Wybraliśmy ten dzień, ponieważ w niedzielę można wszędzie parkować i nie ma za to opłat. Dodatkowo, miejscowi zwykle uciekają z miasta, więc liczyliśmy na mniejsze tłumy. Plan działania i wycieczki był, wszystko wydrukowane, nawigacja nastawiona, plecaki spakowane - lecimy! Jedziemy znaczy. Coś o Francji - charakteryzuje się zupełnie inną architekturą, niż nasza, swojska. Wszystko jest uporządkowane, domki wyglądają wręcz malowniczo, swojsko, każdy wyposażony w okiennice i obsadzony kwiatami (wyglądało mi to na pelargonie).
Na Paryż plan był następujący - parking przy Polach Elizejskich, przejście pod Łuk Triumfalny, potem pod Wieżę, powrót po auto, przejazd w okolice Luwru i katedry Notre Dame. Na miejscu okazało się, że jest jeden drobny problem. Taki tyci-tyci. Poza 37 stopniami na termometrze. Nie można nigdzie dojechać, tłumy ludzi i cała masa policjantów obstawiających wjazdy. Gdzieś i jakoś zaparkowaliśmy i przyszło natchnienie. Jest zakończenie wyścigu Tour de France. No nic, plan się zmodyfikuje. Poszliśmy kawałek Polami, doszliśmy pod wieżę, nawet na nią wjechaliśmy. Pokąpaliśmy się w fontannach, przeszliśmy przez Pola Marsowe do kolejnej fontanny, potem spacer powrotny. I tyle. Było niesamowicie gorąco, za gorąco, na dalsze chodzenie. Temperatura sięgała 37 stopni. Owszem, zobaczyliśmy co nieco, uliczki, kamienice, itp. Jednak czuję spory niedosyt. Jednak nie było szans na więcej w tym dniu. Po prostu się nie dało... dokończymy innym razem. A poniżej kilka fotek:
Koniecznie Paryż trzeba powtórzyć, jeśli jest taka możliwość.Serdeczności.
OdpowiedzUsuńTeraz, jak będą loty bezpośrednio ode mnie, planuję w okolicach ferii zimowych wpaść z wizytą do siostry i połazić. Od niej jest niecała godzina drogi.
Usuńa Greenpeace wielorybka z suchej plaży ratować nie chciał przypadkiem? :)))))) ... a do Paryża kiedyś pojadę, i to nie sama ...
OdpowiedzUsuńnie chciał, chociaż podchody chyba robił, bo jakiś traktor na plażę wjechał i mój mąż próbował ich zawołać, bo tak błądzili i szukali obiektu...
Usuńale, że "zieloni" traktorem na plażę????... eee, chyba nie, oni przecież tacy ekologiczni, jeszcze by jakiś ekosystem ciężkim sprzętem zniszczyli?... :)
UsuńNo widzisz, jacy oni niekonsekwentni!
UsuńByyyyłam tam, byłłłłaaaaam! Cudownie!!!
OdpowiedzUsuńJeszcze tam pojadę.
Ja też - dużo mi zostało :) w sumie to miałam wycieczkę po Paryżu na wieżę :))) Ale uwierz mi - nie dało się!!! Raz - zamknięte, dwa - upał
UsuńMłoda po powrocie z Paryża w październiku orzekła: w przyszłym roku jedziemy tam razem, będziemy się gubić i znajdować, na Luwr dwa dni, na Wersal kolejne dwa. To w tym roku chyba... chyba, bo dostała się na dwa kierunki studiów i zmieniły się priorytety ;o)
OdpowiedzUsuńOd wrześnie są loty do Francji bezpośrednio ode mnie. Na pewno się kiedyś wybiorę na parę dni i z siostrą coś zwiedzimy.
UsuńTo tam we francyji dzień zaczyna się od obiadu?? Każdy czy tylko dzień pięty , a jak piąty to każdy piaty w tygodniu czy w miesiącu?? Fajnie, a co potem? W południe kolacja i na wieczór??
OdpowiedzUsuńJak się tyłek podniesie z łóżka ok. 10:00... to bywa, że zaraz za śniadaniem, obiad podają :) A resztę posiłków stanowi głównie woda, bo przy 37 stopniach jeść się nie chce, za to pić owszem.
UsuńA co one te francuzy takie nerwowe, że zaraz po śniadaniu obiad?? To o której wstają, o 5 :)
UsuńNo przecież mówię, że koło 10-tej!
UsuńNo to Wy ale one, znaczy tubylce :)
UsuńOne też, one spali dłużej niż my. A obiad serwowałam mła sama. Jak go ugotowałam.
UsuńWiedziałem, że to naród leniwy jest, ale żeby aż tak, żeby spać do południa to ............. eh to jest niemożebne !!
Usuńzaraz niemożebne - sama się też jakoś nie zrywałam, szczególnie, że dzieciaki spały i nie zamierzały wstawać.
Usuń