Ostatnio jakoś doświadczam nadmiaru złych zdarzeń
przypadających na jednostkę ludzką. I to był głównie powód mojej ciszy. Po
prostu mi się przejadło i musiałam pozbierać się i własny tyłek. Zgodnie z
zasadą, że jak się polepszy, to się popieprzy, albo i wręcz „popierd…”,
niestety. Rozbite auto, brak AC, wysokie rachunki, 2 tygodnie z komunikacją
miejską (niech żyje wracanie autobusem w korkach, z zakupami, parasolem, w
deszczu i w najgorszej wersji jesieni, jaka może być w piździerniku), choroba,
wyjazdy… ech. Już się wynarzekałam wystarczająco, więc więcej nie będę. Jeśli chciałabym
zobrazować depresję, to wystarczy wyjrzeć za okno i zrobić zdjęcie. Albo
nakręcić krótki filmik, nawet niemy. Byłoby chyba idealnie, jeśli chodzi o
oddanie charakteru oraz mojego stanu ducha we wrześniu i początkiem
piździernika. Tak, piździernika. Nie pomyliłam się. Jestem jednostką, która
powinna chyba zapadać w sen zimowy, aby nie pogaraszać humoru otoczeniu. Ładna
jesień z września ustąpiła miejsca czemuś buremu, szaremu i mokremu. I do tego
wieje L
Bleeeeee.
Ja chcę wioooooosnę!!!!!!!!!!!!!
Ostatnio obserwowałam nieco dokładniej moje dzieci. I powiem
Wam – dziwnie się patrzy w lustro… Oboje mają moje usposobienie, sposób bycia,
zachowania i charakter. Syn, jest nieco przerysowaną wersją mnie – bardziej ruchliwy,
gadatliwy, wszystkiego musi dotknąć, spróbować, ruszyć, trącić… Lekkie adhd,
stwierdzone kiedyś w poradni się potwierdza. Córka – wersja chwilami
poukładana, rozolutna, ale równie postrzelona i ruchoma, jak mama. Sto pomysłów
na minutę i najpierw robi, potem myśli. Albo czasami i wcale. Patrzę jak na
siebie sprzed lat. I nie wiem, co mam myśleć… z jednej strony – rośnie we mnie poczucie
wyrozumiałości dla nich. Z drugiej – wiem, że jak nie sprowadzę na ziemię, to się
w życiu nie ogarną i będą same kłopoty. Patrzę na siebie i wspominam J Fajnie było być
dzieciem. Fajnie byłoby móc znowu być dzieckiem. Przynajmniej na parę dni…